Droga do szczęścia często prowadzi przez bank nasienia

Pragnienie bycia rodzicami jest w wielu osobach bardzo silne. O tym, ile są w stanie zrobić, ile znieść cierpień i z ilu wyrzeczeń zrezygnować, aby zostać mamą czy tatąm wiedzą tylko ci, którzy przechodzili przez długą i ciężką drogę niepłodności. Drogę, której do końca nie można przewidzieć czy też zaplanować. Niepłodność to choroba, na którą nie ma jednego, cudownego lekarstwa. Może dotknąć każdego. Poznajcie historię Edyty, której droga do rodzicielstwa jest kręta i wyboista…

Od dłuższego czasu staracie się z mężem o dziecko. W waszym przypadku przyczyną niepłodności jest czynnik męski. Mieszkacie w Szkocji i właśnie tam postanowiliście skorzystać z dawstwa nasienia.

Edyta: Zgadza się. Byliśmy zmuszeni skorzystać z dawstwa nasienia, ponieważ było i jest to jedyne rozwiązanie w naszym przypadku. Podczas badań okazało się, że mąż ma zespół Klinefeltera. To rzadka choroba genetyczna, która dotyka jedynie mężczyzn. Z powodu aberracji chromosomowych, spowodowanych dodatkowym chromosomem X, chorzy na niego mężczyźni nie może samoistnie wytwarzać plemników. Praktycznie 95-99 proc. chorych mężczyzn jest bezpłodna. Nie istnieje żaden sposób leczenia, dlatego przywrócenie płodności jest niestety niemożliwe.

Czy w waszym przypadku biopsja nie byłaby dobrym rozwiązaniem?

Klinika, w której się leczymy, oczywiście zaproponowała mu zabieg. Jednak już na wstępie powiedziano nam, że szansa na powodzenie to 1 na 100. Sam doktor stwierdził, że w tym przypadku, praktycznie nie ma się co łudzić. Będąc w takiej sytuacji, zrezygnowaliśmy z tego rozwiązania. Wówczas padła decyzja o skorzystaniu z dawstwa.

Banki nasienia są wykorzystywane w medycynie już od wielu lat, jednak nadal wraz z bankami komórek jajowych budzą wiele kontrowersji. Długo rozważaliście taką decyzję?

Z mojej strony była to szybka i oczywista decyzja. Nie mieliśmy przecież wyboru. Mąż decydował znacznie dłużej. Po pierwsze, ciężko mu było przyjąć do wiadomości, że nigdy nie będzie genetycznie miał swojego dziecka, a po drugie nigdy nie myślał, że taka sytuacja spotka właśnie jego. Na dzień dzisiejszy zaakceptował to i cieszymy się, że będziemy mogli być kiedyś rodzicami, nieważne w jaki sposób. Pragnienie dziecka, bycie mamą czy tatą jest dla nas najważniejsze.

Podjęliście trudną walkę. Czy w przyszłości zamierzacie powiedzieć o tym dziecku?

Mieszkamy osiem lat w Szkocji. Trzy lata temu, gdy zaczynaliśmy leczenie, przechodziliśmy również rozmowy z psychologiem. Wtedy zrozumiałam, jak ważne jest to, by dziecko znało prawdę. Na początku chciałam to zataić przed większością osób, które mnie otaczają. Nie chciałam, żeby wiedział ktoś oprócz rodziców. Teraz wiem, że od samego początku będę dziecku mówić tyle, na ile będzie rozumiało. Z wiekiem, kiedy dorośnie, będzie wiedziało, że dzięki lekarzom, człowiekowi o dobrym sercu i naszej miłości mogło zaistnieć i się urodzić.

W związku z tym, że mieszkacie w Szkocji najpewniej procedury również się różnią. Czy dawstwo w Szkocji jest całkowicie anonimowe? Jak wyglądają formalności?

Dawca nasienia, oddając spermę, ma prawo napisać list i dziecko poczęte z jego nasienia dostaje ten list w wieku 18 lat drogą pocztową. Niestety, a może to i lepiej, nie może poznać dawcy osobiście. Jeśli chodzi o formalności to było ich mnóstwo… Ciężko nam było wszystko zrozumieć, dlatego większość dokumentów wypełnialiśmy razem z tłumaczem. Na szczęście, większością zajęła się klinika. Bardzo nam wtedy pomogli.

A co z dawcą. To chyba najcięższa sprawa. Według jakich kryteriów decydowaliście o jego wyborze?

Pierwsze dokumenty, dotyczące grupy krwi, koloru oczu, skóry, narodowości, wzrostu, koloru włosów, wypełnialiśmy sami. W kolejnym etapie spotkaliśmy się z panią doktor w klinice. Chciała osobiście poznać męża, gdyż jako pracownik laboratorium chciała jak najbardziej zbliżyć jego wygląd do wyglądu dawcy.

Niedawno mieliście pierwsze podejście do inseminacji. Udało się?

Pierwszą inseminacje miałam 29 sierpnia 2016. Niestety po trzynastu dniach nadszedł okres… To był dla nas bardzo ciężki czas.

Był płacz, ból i pretensje do całego świata. Zadawałam sobie ciągle to jedno pytanie: dlaczego właśnie ja?

Zastanawiałam się, dlaczego nam się nie udało. Nie widziałam w tym sensu, bo wszystkie wyniki mam idealne, wręcz książkowe. Załamałam się. Gdyby nie ogromne wsparcie rodziny, nie wiem, jak by to wszystko wyglądało. Po nieudanej inseminacji, polecieliśmy do Polski na dwa tygodnie, żeby odpocząć psychicznie. Rodzina pomogła mi się pozbierać. Tylko rodzice i rodzeństwo w Polsce wie o naszym problemie, pragnieniu bycia rodzicami. Modlą się i wspierają nas w tej sytuacji.

Macie już plan, co dalej?

W Szkocji mogę podejść do trzech inseminacji i dwóch in vitro, które są refundowane przez państwo. W niektórych wypadkach nawet do 3 prób in vitro. O wszystkim decyduje lekarz prowadzący.

Mam nadzieję, że się nie poddacie?

Na pewno tak łatwo się nie poddamy. Jeśli będzie trzeba, przejdziemy przez wszystkie próby, a gdyby się nie udały, wrócimy do Polski i spróbujemy tam. Na razie jednak nie chcemy wybiegać tak daleko. Mamy nadzieję, że nasza droga nie będzie aż taka długa.

Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

Polecamy także:

7 lat walki bez skutku. Opowieść Anny, która porażkę kwituje: „To nie ta chwila”

Doktor Ania, najlepsze oczy polskiej blogosfery, o diecie na płodność

Staracie się o dziecko? 10 aplikacji na telefon, które pomogą płodności

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *