Inseminacja? Czemu nie

Moja kolejna bohaterka – Justyna – o dziecko starała się 2 lata. Stosowała różne metody: kalendarzyk, testy owulacyjne, zrobiła wiele badań. Wszystko niby w porządku, a dziecka nadal nie było. Postanowiła działać, udała się do profesjonalnej kliniki, gdzie zaproponowali inseminację. Choć statystycznie inseminacja daje szanse na rodzicielstwo jedynie od 5 do 25%. Jej się udało. Teraz jest mamą już prawie 5-letniego Michałka, jej największego Skarba na świecie. Jej historia jest kolejnym dowodem na to, że medycyna czyni cuda i warto próbować wszelkich możliwych sposobów.

Paulina Ryglowska-Stopka: Minęło już prawie pięć lat od kiedy Wasz synek przyszedł na świat. Cofnijmy się w czasie. Jak przypominasz sobie dzień, w którym się urodził?

Justyna: Nasz synek, Michałek, przyszedł na świat 27 lutego 2011 r. o godz. 9:35 przez cesarskie cięcie, we Wrocławiu przy ul. Kamieńskiego. To była niedziela. Pojechaliśmy z mężem do szpitala w sobotę ok. godz. 19:00 z bólami, przechodzącymi w bóle krzyżowe. Na oddziale w izbie przyjęć trafiliśmy na bardzo niemiłą położną, która nie widziała potrzeby przyjęcia mnie na porodówkę .Według niej do porodu było daleko, bez rozwarcia itd. Przy badaniu, na całe szczęście, była odpowiedzialna pani ginekolog, która dokładniej przyjrzała się mojej karcie ciąży, przeprowadziła wywiad, a przede wszystkim zauważyła, że moja ciąża w karcie ciąży jest po inseminacji i nie pozwoliła wrócić do domu, tylko niezwłocznie skierowała na salę porodową . Męża odesłano do domu, a my czekaliśmy na zaczęcie akcji porodowej, która według wszystkich miała się zacząć za bardzo długo. Jednak około 23:00 mój mąż z powrotem został wezwany na oddział z przyczyn zaczęcia porodu siłami natury. Tak się męczyliśmy całą noc do godz. 8:00 rano, kiedy to odeszły mi zielone wody płodowe i zdecydowano się przeprowadzić cesarskie cięcie z powodu zagrażającej zamartwicy płodu. Kiedy usłyszałam płacz swojego dziecka to był najszczęśliwszy moment w moim życiu, wiedziałam, że wszystko jest już w porządku.

Staraliście się jakiś czas o dziecko. Jak długo? Jakie metody stosowaliście?

O dziecko staraliśmy się przez 2 lata. Mój mąż ma starszego syna z poprzedniego związku, więc zaczęliśmy badania ode mnie. Najpierw u mojej zaufanej ginekolog, do której uczęszczam do dnia dzisiejszego, a potem, kiedy wszystkie normalne metody zawiodły (czyli kalendarzyk, testy owulacyjne, wyniki hormonów itd.) udałam się z mężem do kliniki Invimed (którą poleciła mi koleżanka) i tam dr Krzysztof Żórawski zajął się mną od a do z. Jednak to, że mąż miał już dziecko, nie zwalniało go z badań podstawowych, ponieważ lekarz chciał mieć pewność, że wina nie leży po jego stronie. U mnie wyniki wszystkie książkowe, po drodze miałam badanie drożności jajowodów, wszystko ok. Następnie, przy wykonywaniu co drugi dzień usg, wykryto, że moje pęcherzyki nie pękają, tylko zamieniają się w torbiele, które znikają wraz z nadejściem miesiączki. Tak zaczęło się branie leków, zastrzyków (minęło tyle czasu, że nie pamiętam, jakie to leki dokładnie), po prostu zaczęto mnie przygotowywać do inseminacji. W dniu, kiedy miała być przeprowadzona inseminacja, mój lekarz miał wyjazd do Warszawy i zabieg miał przeprowadzić inny lekarz… i powiem szczerze, że to był błąd, że w ogóle poszłam na ten zabieg, bo lekarz absolutnie nie przyłożył się do wyliczenia dnia, w którym powinno dojść do zabiegu. Miałam wrażenie, że pacjentki jego kolegi po fachu są mniej ważne od jego pacjentek. Przepraszam, że to mówię, ale tego nie da się inaczej opisać.

Pierwsza inseminacja nie udała się, miesiączka przyszła, a ja sobie obiecałam, że albo prowadzi mnie ten sam lekarz od początku do końca albo rezygnuje i szukam kogoś kto się mną zajmie. Porozmawiałam z moim lekarzem, powiedziałam o co mi chodzi (bez ukrywania faktów jak to odczułam), potraktował mnie ulgowo, jeżeli chodzi o koszty wizyt po tej akcji. Zaczęły się więc przygotowywaliśmy do drugiego podejścia.

Wiele par nie wie dokładnie na czym polega inseminacja. Czy możesz opisać nam w skrócie jak to u Was wyglądało – tak z punktu widzenia pacjenta?

Sam zabieg wygląda tak: kobieta przez cały cykl jest przygotowywana i stymulowana do owulacji. Następnie dzień czy dwa przed owulacją (co wynika z usg) jest poddawana zabiegowi. Najpierw rano idzie mąż, oddaje nasienie do specjalnego pojemnika, gdzie jest sprawdzane, wyłapywane są najsilniejsze plemniki i przenoszone do strzykawki z takim długi wężykiem. Kobieta podczas zabiegu jest w pełni świadoma, sam zabieg wygląda podobnie do badania ginekologicznego. Podczas zabiegu wstrzykiwane jest nasienie, a długa rurka cieniutka służy do tego, aby jak najgłębiej udało się je wpuścić. I tak wygląda zabieg. Nasienie jest sprawdzane kilka razy i podpisane, żeby nie było pomyłek. Tak czekaliśmy 21 dni i w 22 dniu po zabiegu miałam zrobić z krwi badanie beta HCG i jeżeli wynik wskazywał ciążę, to zalecali branie duphastonu albo luteiny w celu podtrzymania jej. I tak się stało, w 22 dniu po zabiegu pojechałam do kliniki na wyniki z krwi. O godz. 15:00 pani położna zadzwoniła i powiedziała, że wynik wskazuje na ciążę, ale trzeba to potwierdzić u lekarza prowadzącego na usg za tydzień. Wszystko się sprawdziło, test ciążowy wyszedł, miesiączka nie przychodziła, uwierzyliśmy w fakt że będziemy rodzicami.

Czy gdyby inseminacja nie powiodła się, zdecydowalibyście się na in vitro?

Gdyby inseminacja się nie powiodła to nie decydowalibyśmy się na in vitro z przyczyn finansowych. Nie mam nic do in vtro i życzę wszystkim parom wszystkiego co najlepsze. Uważam, że dla niektórych jest to jedyna metoda na posiadanie dziecka. Nam może kiedyś naturalnie by się trafiło. Synek męża wypełniał nasz dom od zawsze i do dnia dzisiejszego, tylko tyle, że ja chciałam być mamą, a nie „ciocią” całe życie i dlatego walczyliśmy.

Czy mogliście skorzystać z refundacji inseminacji, czy tylko prywatnie? Ile kosztowało Was leczenie?

Nie wiem czy zabieg dziś jest refundowany, wtedy nie był. Za 2 zabiegi z lekami i wizytami wyszło nam ok. 5 tys. zł.

Zdradzisz nam czy planujecie drugie dziecko?

Haha, mój mąż ma już dwoje, a ja chcę drugie, ale nie dziś, nie teraz. Nie zabezpieczamy się, ale z racji wykonywanych zawodów ciężko o zbliżenia akurat w owulacje. Wiem, że będzie duża różnica wieku między moimi dziećmi, ale nie jest to ważne. Na razie są sprawy ważniejsze i macierzyństwo zostało oddalone, ale powrócimy do tematu za jakiś czas. Tym razem będziemy chcieli, aby to wyszło naturalnie – będzie to będzie. Jestem spełnioną mamą i jeżeli życie da mi drugie dziecko to będę przeszczęśliwa, a jak nie, to też przeżyję.

Wiadomo, że inseminacja nie daje dużych szans na powodzenie. Wam się jednak udało. Co mogłabyś powiedzieć, czego życzyć innym parom, walczącym o swoje Szczęście?

Pary, które starają się o swoje potomstwo, muszą trochę wyluzować, jeżeli chodzi o inseminację, bo dużo tkwi w naszych głowach, nacisk na chęć posiadania dzieci jest wtedy ogromny, a organizm wszystko koduje. Natomiast jeśli chodzi o szanse przy inseminacji to nie zgodzę się z tym, że nie ma dużych szans na powodzenia. Szanse są, ale wszystko zależy od organizmu kobiety i jej stanu zdrowia.

Dziękuję za rozmowę.

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *