Kasia vel Paradise: Niepłodnych zrozumie tylko ktoś, kto jest niepłodny

„O niepłodności nie da się zapomnieć. Jest ze mną na co dzień. Widzę ją w każdym dziecku, które spotykam, w każdej kobiecie w ciąży…” – mówi nam autorka bloga Kakilife.pl, na którym opisuje swój niepłodny, ale wcale niesmutny świat.

Kasia przez wiele lat walki z niepłodnością wszystko skrupulatnie zapisywana w kalendarzu. Wszystkie wizyty w klinice, badania, wyniki. W końcu postanowiła założyć bloga Kakilife.pl Nie sądziła nawet, że ktoś będzie chciał go czytać. Teraz jest wzorem do naśladowania i motywuje innych do walki.

Jej blog stał się oazą dla innych, którzy czytając jej często zabawne przygody, chociaż na chwilkę mogą przenieść się do innego świata. Świata, w którym mogą cieszyć się z „małych rzeczy: z karuzeli, kubka w psiaki czy sowy, naklejek śmiesznych na paznokcie…”

 

Życie składa się z drobnych przyjemności

 

Na swoim blogu piszesz o niepłodności, in vitro, endometriozie i  codziennym życiu.

Kasia (Paradise): Każdy wyjazd do kliniki dokładnie opisywałam w kalendarzu. Brakowało mi w nim jednak miejsca. Zaczęłam pisać w zeszycie. Wklejałam tam paragony, wyniki badań, ulotki dotyczące zabiegów, pisałam, jak wyglądała każda wizyta. Chciałam mieć, do czego wrócić. Zeszyt nie zawsze był pod ręką, więc wpadłam na pomysł założenia bloga. Nie myślałam, że ktoś będzie mnie czytał. Bardziej miała to być forma pamiętnika.

Kiedy to się zaczęło?

Pierwszy post powstał dokładnie 1 października 2015 roku. Niedługo rocznica. Byłam wtedy po pierwszym nieudanym transferze, a przed criotransferem.

W wieku 23 lat postanowiłaś, że chcesz mieć dziecko. Od tego czasu minęło…

W listopadzie skończę 28 lat. Moja walka z niepłodnością trawa już prawie 5 lat. Pierwsze HSG miałam w styczniu 2013 roku (po 2 latach bezowocnych starań), a pierwsze badania hormonalne miałam wykonywane już w 2007 roku, jednak wtedy nic nie zostało wykryte. W 2009 roku trafiłam do szpitala z podejrzeniem zespołu PCO.

 Miałaś jakieś objawy?

Już wtedy nękały mnie okropne bóle brzucha. Przez te wszystkie lata widziało mnie wielu lekarzy różnych specjalizacji. Miałam wykonanych dużo badań krwi, niezliczone ilości USG. Każdy lekarz lekceważył dolegliwości. Mieli mnie za hipochondryczkę.

Dopiero po kilku latach, a dokładnie w maju 2014, cudowny profesor wykrył u mnie endometriozę. Jako jedyny nie olał mnie. Już na podstawie samych objawów, jakie mu mówiłam, stwierdził, że to będzie endometrioza na 99 proc. Zrobił mi laparoskopię, która potwierdziła obecność ognisk endometriozy na otrzewnej zatoki Douglasa, otrzewnej zachyłka pęcherzowo-macicznego i na więzadłach krzyżowo-macicznych.

Tyle lat bólu i cierpienia…

Dokładnie, który zresztą trwa nadal. Teraz przynajmniej wiem, co mi dolega i co może być przyczyną mojej niepłodności. Być może, gdybym została wcześniej zdiagnozowana, to cieszyłabym się już potomstwem, a tak 5 transferów in vitro przeszłam i dalej nic. A najlepsze jest to, że ja pracuję w szpitalu. Taki paradoks. Niestety “swoi” wcale nie mają lepiej – co widać po mnie. Tyle lat zbywania.

Ile prób in vitro za tobą?

Miałam 5 transferów w ramach 3 procedur rządowych. Po ,,świeżych” beta nawet nie drgnęła. Bez względu na to, czy miałam podany zarodek 2-dniowy, 5-dniowy czy nawet dwa 3-dniowe. Po dwóch crio jakie miałam, beta lekko szła w górę, po czym opadała.

Narzeczony pracuje za granicą. Jak udaje wam się to wszystko pogodzić? Wizyty u lekarzy, zabiegi w określonym czasie?

Narzeczony był potrzebny tylko w dniach punkcji. Gdy znałam już jej termin, rezerwowałam samolot. Jak się udawało, to zostawał ze mną troszkę dłużej. Jak nie, to na transfer jechałam sama albo z siostrą. Raz były ze mną 2 koleżanki i siostra. To dopiero była ekipa pełna wsparcia. Przez 5 lat równocześnie studiowałam zaocznie i pracowałam w 2 szpitalach. Zjazdy miałam nawet 3 razy w miesiącu i to całe piątki, soboty i niedziele.

Łatwo nie było…

Ciężko było, ale dałam radę. Tak samo podczas in vitro. Zwolnienie brałam od punkcji do wyniku bety. Dopiero przy ostatnim transferze wzięłam zwolnienie na cały czas od początku stymulacji, żeby bez nerwów i stresu spróbować ten ostatni raz.

Nieraz jechałam 120 km do kliniki na wizytę, a później prosto do pracy i odwrotnie po pracy do kliniki. Wszystko da się pogodzić. Wystarczy tylko dobra organizacja.

Zrozumieć niepłodność, czyli nauka słówek i pojęć na temat in vitro, ciąży i leczenia

 

A wcześniej, przed in vitro, jak się leczyłaś?

Nie miałam inseminacji.

A starania naturalne?

Wcześniej były starania naturalne. Miałam oznaczane hormony, robione HSG, USG. Dopiero po wykryciu endometriozy, profesor wprowadził mi monitoring cyklu. W jego trakcie dostawałam zastrzyk Pregnyl i później brałam Duphaston. Nie pomagało. Profesor mówił, że po laparoskopii są największe szanse na zajście w ciążę. Po niej po 3 miesiącach brania Visanne mieliśmy zacząć starać się o dziecko. Niestety. Minęło pół roku, a monitorowane cykle nie przyniosły rezultatów w postaci upragnionej ciąży. Nie pomagały zastrzyki czy leki stosowane pomocniczo.

Jak dawałaś sobie z tym wszystkim radę?

Chciałam się poddać. Odpuścić. I tak zrobiłam na 2 miesiące. Jednak przeczytałam gdzieś o AMH i przestraszyłam się.

Dlaczego?

Pomyślałam: ,,A co, jeśli później będzie za późno?”. Udałam się do kliniki leczenia niepłodności w moim mieście. Lekarz zlecił kilka badań hormonów – w tym właśnie wyżej wspomniane AMH dla oceny rezerwy jajnikowej.

I ?

Wyrok – in vitro. Przy endometriozie i niskim AMH nie było sensu myśleć o inseminacji. Wtedy pierwszy raz zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji – to niepłodność.

Świat mi się zawalił. Tym bardziej że nie mieliśmy pieniędzy na prywatne podejście. Załamałam się, ale równocześnie zaczęłam działać. W taki sposób trafiłam na informacje o Programie Rządowym.

Niepłodność to samotność

 

Główną przyczyną niepłodności jest endometrioza?

Tak. Choruję na endometriozę, o której wiem dopiero od maja 2014. Mimo to  przy kwalifikacji do programu wpisali mi niepłodność idiopatyczną. Poza tym choruję na chorobę Hashimoto od 6 lat. Cały czas zmagam się z wahaniem TSH, a tym samym z wagą. Wyszła mi też nietolerancja glutenu w badaniu krwi. A po całej tej przygodzie z in vitro, moje jajniki zaczęły wyglądać w USG jak przy PCO. Teraz jestem w trakcie stymulacji clostilbegyt już 2 cykl. Biorę również Naltrexone. Jeśli nie uda się znowu w tym cyklu zajść w ciążę, to ponownie robimy HSG.  Kto wie, jak bardzo endometrioza zajęła mój organizm po ponad 2 latach.

Masz również niskie AMH?

Wynik 1,68 przy minimum 1,5. W wieku 26 lat to kiepski wynik. Tak było 2 lata temu. Jak jest teraz, nie wiem, bo nie sprawdzałam. Boję się aktualnego poziomu. Jednak będę musiała je zrobić, a także planuję zrobić badania genetyczne. Chcę wiedzieć, czy mam jeszcze czas na zostanie mamą.

A jakby i tego było mało, masz również problem z nogą.

Niestety wszystkie nieszczęścia spadają na mnie w tym samym czasie. 5 lat temu miałam rekonstrukcję więzadła krzyżowego-przedniego. Myślałam, że to koniec moich problemów z kolanem. Niestety.

Co się stało?

Praktycznie nie mam chrząstki stawowej i żeby w prosty sposób to wyjaśnić – tak jakby kość trze o kość. W październiku czeka mnie kolejna operacja. Żeby było śmieszniej, kontuzji nie nabawiłam się jak większość osób – na nartach czy podczas gry w piłkę.

A gdzie?

U mnie stało się to na WF, kiedy chodziłam do gimnazjum w wieku 14 lat. Po przeskoczeniu przez kozła, źle stanęłam i przewróciłam się na kolano, uderzając całą siłą o panele na sali gimnastycznej. Wtedy zaczęły się problemy. Noga była niestabilna, uciekała na bok. Męczyłam się tak 9 lat. Chodziłam od lekarza do lekarza, miałam wiele badań. W końcu nie było wyjścia. Trzeba było zrobić operację.

Jakie były jej skutki?

Usunięcie łąkotki doprowadziło do powstania zmian zwyrodnieniowych.

Mimo nieudanych prób zajścia w ciążę, piszesz, że twoje codzienne życie jest zabawne.

Przyciągam nieszczęścia. Niestety. Czasami mam wrażenie, że ktoś musiał rzucić na mnie jakiś zły urok. Przez 5 lat dojazdów do szkoły do Białegostoku (300 km w jedną stronę), chyba nie miałam wyjazdu bez przygody. Zawsze coś się działo. Jak nie ze mną, to z samochodem. Jednak zawsze mogłam liczyć na wspaniałych ludzi, którzy nie raz pomogli mi w problemie. Nawet zwykle wyjście do sklepu w moim wykonaniu zamienia się w przygodę.

Na przykład…

A to terminal do płacenia wyświetla litery wspak albo każdy bankomat, do którego podjeżdżam jest nieczynny. Zawsze coś. Chociaż nie nudzę się i jest co wspominać. Raz nawet w drodze ze szpitala do pracy zepsuło mi się sprzęgło w samochodzie i ostatnie 30 km jechałam tirem (śmiech). Na radiu CB udało mi się dogadać kierowcę, który jedzie w moje rejony. Zabrał mnie i nie spóźniałam się do pracy. Takich przygód mam całą masę. Kiedyś myślałam, żeby je wszystkie spisać. Niezła książka by powstała.

Czy pisanie bloga pozwala ci zapomnieć o niepłodności i tej ciągłej walce?

O niepłodności nie da się zapomnieć. Jest ze mną na co dzień. Widzę ją w każdym dziecku, które spotykam, w każdej kobiecie w ciąży. Dzięki pisaniu, poznałam wspaniałe kobiety, które są wielkim wsparciem. Dają dużo ciepła i wiary. Ich obecność w moim życiu jest nieoceniona. Najlepsze jest to, że nikt z moich bliskich nie wie, że piszę. Nawet narzeczony czy rodzice albo siostra. To mój taki własny, prywatny świat. Świat, w którym spotykam na swojej drodze wiele kobiet podobnych do mnie. Z tym samym problemem i celem.

Nikt nie zrozumie niepłodnej osoby tak jak druga osoba, której problem dotyczy. Odwiedzam blogi innych. Tak samo wspieram i motywuję. Cieszę się każdym sukcesem i opłakuję każdą porażkę jak własną. Walczę cały czas i nie przestanę, póki nie osiągnę celu. Teraz mamy trudniej. Na in vitro nas nie stać. Program był szansą, którą niestety nie udało nam się wykorzystać.

Czy starania naturalne pomogą? To się okaże. Jeśli nie, to wizja ponownego in vitro będzie nieunikniona. Pozostaje kwestia funduszy i oby przez to czekanie nie było za późno.

Korzystałaś z pomocy psychologa.

Do pani psycholog wybrałam się po ostatnim nieudanym transferze. Mój koniec w programie całkowicie mnie załamał. Nigdy nie pomyślałabym, że będę potrzebowała pomocy specjalisty.

Pomogła?

Kilka spraw udało mi się wtedy zrozumieć.

Jakich?

Przede wszystkim to, że sporo przeszłam w ostatnim czasie. 3 stymulacje w ciągu 7 miesięcy – 5 transferów. Ta kobieta uświadomiła mi, że każde z tych 5 niepowodzeń było dla mnie jak żałoba. Musiałam się z tym jakoś pogodzić, swoje wypłakać. Jednak po każdej nieudanej próbie przychodziła kolejna. Tym razem tego nie miałam. To był po prostu koniec. Nie miałam czasu, żeby się z tym oswoić. Następnego dnia poszłam od razu do pracy. Może to i lepiej, bo inaczej wylądowałabym w łóżku na całe dnie.

Ile było takich wizyt?

Stwierdziłyśmy wspólnie, że będziemy pracować teraz nad tym, żebym jakoś odzyskała równowagę i chęci do dalszego działania. Jednak wystarczyły mi tylko trzy wizyty i wróciłam do żywych z tego invitrowego matrixa.

Wizyty u psychologa pomogły ci nabrać nowych sił do dalszej walki?

Po ostatnim transferze nie miałam za bardzo czasu na myślenie i martwienie się. Najpierw był wyjazd z koleżankami na panieński wieczór do Gdańska. Od razu po powrocie szpital i histeroskopia. Gdy wyszłam ze szpitala, pojechałam do rodziców i pomagałam w przygotowaniach do komunii brata. Później sprzątanie po niej. Wizyty u endokrynologa i psychologa.

Czyli cały czas coś się działo.

Tak lubię, tak jest najlepiej. Nie mam czasu wtedy na martwienie się i czarne myśli. Tłumiłam smutek i emocje. Ale wpadałam w złość i smutek. Na zakupach wszędzie widziałam ciężarne.  W myślach mówiłam o nich bardzo źle. A zaraz później przychodził smutek i płakać mi się chciało.

Psycholog radziła mi nie tłumić emocji. Jeśli mam ochotę płakać, to mam to robić, a nie starać się na siłę być twarda. Jeśli nie odreaguję, to prędzej czy później i tak mnie to złamie.

I naprawdę wystarczyły tylko trzy wizyty.

Niektórzy potrzebują więcej. Mi wystarczyły tylko trzy, żebym stanęła na równe nogi. Sama poczułam, że znowu panuje nad swoim życiem. Przestałam bać się wychodzić chociażby do sklepu. Po pięciu niepowodzeniach tak oczywista czynność zaczęła mnie przerastać.

Bałam się ludzi, a przede wszystkim trafiać na kobiety w ciąży i dzieci. Wchodziłam do sklepu zrobić zakupy, a połowy rzeczy z listy nie kupiłam. Miałam taki stres i chciałam jak najszybciej wyjść, żeby nie zacząć płakać.

Masz prawo do emocji

 

Dużo dał mi też natychmiastowy powrót do pracy po negatywnym wyniku beta hcg. Musiałam wziąć się w garść, pracować i żyć dalej, a nie płakać.

A wsparcie najbliższych?

Pomogło mi też przebywanie z rodziną, siostrą, przyjaciółmi. Kolejny wyjazd nad morze z nimi, co prawda na jedną noc, ale skutecznie mnie zresetował. Znowu zaczęłam cieszyć się jak dziecko z małych rzeczy: z karuzeli, kubka w psiaki czy sowy, naklejek śmiesznych na paznokcie. Żyję dalej. Świat się nie skończył. Nie jestem w ciąży. Boli to niestety każdego dnia. Jednak trzeba jakoś funkcjonować.

Napisałaś, że jeśli „nie zaciążysz”, to kupisz sobie motor. Chyba wypada ci życzyć, żebyś go sobie jednak nie kupiła.

Motocykl jest moim marzeniem , od kiedy zrobiłam prawo jazdy na samochód prawie 10 lat temu.
Rok temu podeszłam do egzaminu. Nie udało mi się zdać praktycznego i niestety nie próbowałam kolejny raz, bo zaczęła się moja przygoda z in vitro, która pokrzyżowała mi plany. Nie chciałam ryzykować ani narażać się na stres.

Masz większe marzenie niż motocykl….

Chcę realizować wszystkie swoje marzenia, ale pierwszym z nich i najważniejszym jest dziecko, a nawet trójka. Motocykl to tylko forma nietypowego pocieszenia. Nie zastąpi nigdy mojego największego pragnienia.

Znalazłam taki wpis u ciebie: „szykuję coś specjalnego w ramach akcji Blogerzyvsniepłodność”. Co szykujesz?

Szykuję specjalny wpis w ramach projektu Blogerzy vs. Niepłodność, wspierającego akcję Niepłodności nie widać, zorganizowaną przez redakcję magazynu „Chcemy być Rodzicami”.

Kiedy pojawi się wpis?

Wpis pojawi się 4 września na blogu i na Facebooku.

Dlaczego chcesz wziąć udział w tej akcji?

Kiedy dowiedziałam się o tej akcji, napisałam do Dagmary (socjopatka.pl). Musiałam wziąć w nim udział. Dotrzeć do większej liczby ludzi – nie tylko niepłodnych. Pokazać na własnym przykładzie, że in vitro wcale nie jest drogą na skróty, a całymi latami ciężkiej walki o dziecko, która jak widać nawet przy pomocy in vitro nie kończy się zawsze ciążą. Czytelniczki ostatnio słusznie zauważyły, że miałam opisać dokładnie od początku, jak to się u nas zaczęło. Teraz mam taką możliwość. Robię więc podsumowanie i piszę – choć na razie moja historia nie ma happy endu.

Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

Polecamy także:

Najbardziej wyczekane dzieci, to dzieci z in vitro

Niepłodność oczami mężczyzny

Złe wspomnienia to przepis na szczęście

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.
Komentarze: 1

Ładny wywiad. Ja też zmagam się z niepłodnością od ponad 4 lat. Dokładnie znam emocje, które temu towarzyszą. Moje życie zostało zdominowane przez niepłodność. Nie umiem, tak jak Kasia, dalej funkcjonować i cieszyć się życiem. Ale spróbuję… Powodzenia, Kasiu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *