badanie nasienia, niepłodność męska

Kryzysy w męskiej niepłodności. Diagnostyka i diagnoza

Kiedyś udzielałem krótkiego wywiadu dla jednego z papierowych tygodników i padło w nim pytanie o najtrudniejszy dla mnie moment w całej drodze ku rodzicielstwu. Bez wahania odpowiedziałem – „diagnoza”.

Gdy już sobie otwarcie powiedzieliśmy z żoną, że mamy problem i raczej sam nie zniknie, trzeba było stawić mu czoło. Żona już wcześniej zrobiła sobie najważniejsze badania z krwi (jak choćby tarczycowe), odwiedziła kilku ginekologów (niektórych o dość kontrowersyjnych poglądach i metodach). Kolejne działania, które mogły być podjęte przez żonę, jak np. udrażnianie jajowodów, wiązały się już z większym dyskomfortem i uciążliwością.

Wówczas znalazłem się pod ścianą. Nie chcąc narażać żony na, być może, niecelowe a nieprzyjemne dalsze badania, sam musiałem zdecydować się na badanie nasienia.

BADANIE NASIENIA JEST KONIECZNE

Po pierwsze – musiałem pokonać męską niechęć przed przyznaniem, że mogę mieć problem i że trzeba się badać. Myślę, że to zasada generalna. Dotyczy nie tylko andrologii, ale tak samo angiologii, gastrologii, kardiologii i innych logii. W końcu nie ma ludzi zdrowych, są tylko źle zdiagnozowani. Póki więc nie zacznę się badać, to nic mi nie jest. Gorzej, jak już zacznę – wtedy zaczynają się również problemy. No i konieczne leczenie.

To oczywiście jest niezdrowe i nieracjonalne podejście. Ale większość facetów (tak mi się wydaje, choć może uogólniam, aby się usprawiedliwić) ma podobne i aby trafili do lekarza trzeba ich albo dobrze przestraszyć („to może cię zbić”), albo uczynić z tego kwestię honorową („obiecałeś, że pójdziesz się zbadać”). W przypadku badania nasienia miałem miks tych okoliczności – lęku, że rodzicielstwo może być nieosiągalne oraz poczucia, że właściwie wszystko zależy od tego badania, czyli ode mnie.

BADANIE NASIENIA NIE JEST FAJNE

Po drugie – musiałem pokonać barierę psychologiczną, związaną z samym badaniem. Nierzadkie są opinie kobiet „ja to się musiałam tyle namęczyć, a on – chwila przyjemności i po wszystkim”. Otóż to wcale nie jest takie proste, o czym pisałem szeroko na swoim blogu. Zasadniczy problem sprowadza się do tego, że żaden normalny człowiek, niezależnie od płci, nie czerpie radości z masturbacji u lekarza. Tymczasem badanie nasienia wiąże się właściwie nierozłącznie z masturbacją, szczytowaniem, wytryskiem i tym wszystkim, co z reguły kojarzy się z seksem, intymnością i miękkością własnej pościeli. Wbrew obiegowym opiniom – badanie nasienia nie jest wcale chwilą przyjemności.

Trzecią kwestią jest podświadomy lęk, że jestem „gorszym sortem faceta”, czyli przed podważeniem poczucia własnej wartości. Plemniki są policzalne i istnieją normy, ile ich ma być. Można być w normie, trochę poniżej normy, dramatycznie poniżej normy (tu zaliczyłbym siebie), albo zderzyć się z katastrofą w postaci braku plemników w ogóle. W pewnym sensie diagnostyka szereguje facetów według ich możliwości rozpłodowych (jak bardzo bydlęco by to nie zabrzmiało). Jednocześnie odbiera złudzenia i często nadzieję na naturalne poczęcie.

To wszystko jednak działo się w mojej głowie przez pewien czas. Czas, który sprawił, że byłem w stanie to poukładać, uporządkować. Najgorsze było wciąż przede mną.

DIAGNOZA – NIEPŁODNOŚĆ

Do dnia odebrania wyników przeżywałem huśtawkę nastrojów. Z jednej strony – nikt nie chce być tym gorszym, niepłodnym. Z drugiej strony – diagnoza mojej niepłodności wyjaśniłaby wszystko i uchroniła moją żonę przed dalszymi długotrwałymi i uciążliwymi badaniami. Lęk mieszał się z nadzieją.

Na tę diagnozę nie można się przygotować. Nawet jeśli przeczytasz wszystko, co na ten temat piszą internety i mądrzy ludzie, to i tak przeżyjesz szok. Nie miałem pojęcia, jak wielki on jest. Gdy wszedłem do gabinetu i usłyszałem „nie mam dla państwa dobrych wieści”, to nogi się pode mną ugięły.

Od tego momentu, w mojej ocenie, zaczyna się najgorszy kryzys w męskiej niepłodności. Domyślam się, że większe kryzysy mogą wiązać się jeszcze z wielokrotnymi i nieudanymi próbami IVF, jednak tego nie przeżyłem, więc nie mogę na ten temat niczego napisać.

Czytałem natomiast na forach opowieści o parach, które z tego właśnie kryzysu nigdy się nie podniosły. Opowieści o facetach, którzy zamykali się na zawsze w swoim myśleniu „jestem gorszy, nie jestem jej wart, nie zasługuję na to, aby zostać ojcem”. Zamknięci w swojej skorupie nie pozwalali dotrzeć do siebie. Czytałem opowieści o związkach, które się rozpadały, bo rozziew pomiędzy marzeniami a rzeczywistością był zbyt duży.

Pokonanie tego kryzysu było dla mnie (i dla naszego związku) drugim milowym krokiem w drodze ku rodzicielstwu. W jaki sposób ten krok uczyniliśmy, jak sobie poradziliśmy z tym kryzysem – o tym postaram się napisać w kolejnym felietonie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *