(Nie) tak bardzo podzieleni

Z uporem maniaka staram się nie pisać felietonów politycznych, a w ostatnim czasie to obszar aż nazbyt barwny. Dotychczas właściwie mi wychodziło, pomimo tego, że ciężko udawać, iż nic się nie dzieje wokół. Jednakże albo popadam w paranoję (połowa przychyli się do tej opinii), albo Polacy wydają się tak podzieleni, jak nigdy wcześniej (tu poprze mnie druga połowa Polaków).

Byłem ostatnio z żoną i córką w górach. Schronisko pełne ludzi. Wiele osób z dziećmi, kilka rodzin z psami. Ogólnie przyjazna atmosfera. Wszyscy między sobą rozmawiają, użyczają krzeseł, uśmiechają się do siebie. Jest fajnie…

Nagle w głowie zrodziła mi się myśl – „ciekawe, którzy z tych ludzi głosowali na PiS”. No jest z setka ludzi. Przynajmniej 50 osób pełnoletnich. No to mniej więcej 10 osób na PiS głosowało. KTÓRZY?

Myśl, która nigdy wcześniej, w tej czy innej formie, nie zalęgła się w mojej głowie. Co sprawia, że nagle, w schronisku, w górach, gdzie wszyscy są wobec siebie życzliwi i radośni, pojawia się myśl tak bardzo upolityczniona, agresywna i poniekąd wroga? Jak do tego doszło, że idąc górskim szlakiem, patrząc na przechodzących ludzi, zastanawiam się co zaznaczyli na swojej karcie wyborczej?

Kiedy zbłądziliśmy tak bardzo? Gdy pierwszy raz publicznie padło określenie „moherowe berety”? A może wówczas, gdy „oni stali tam, gdzie wcześniej, a tamci tam gdzie stało ZOMO”? A może gdy część z nas została „gorszym sortem Polaków” i „gestapo”? Bo przecież nie wówczas, gdy Władysław Bartoszewski mówił, że „warto być przyzwoitym”…

Jak to możliwe, że wędrując po górach jak zawsze – w miejscach, gdzie, jak sięgam pamięcią, odnajdowałem tylko spokój i radość – lęgną mi się w głowie polityczne podziały na „swoich” i „obcych”?

Dlaczego przestaliśmy się pięknie różnić? I czy kiedykolwiek różniliśmy się pięknie? Dlaczego „język parlamentarny” oznacza dziś coś gorszego, niż „język spod budki z piwem”? Czy my (w sensie „my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga, będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł”) sami sobie na to zapracowaliśmy? Czy zasada „TKM” jest nadrzędna wobec wszystkich innych reguł państwa prawa? Czy sami się o to prosiliśmy, oczekując od polityków składania obietnic bez pokrycia, ale tak pięknie brzmiących w kolejnych kampaniach wyborczych od 25 lat? Jak daleko zajdziemy, demonstrując naprzemiennie swoją siłę i żywiąc się potrzebą odwetu?

Kiedy zadaję sobie te pytania, jedynym co ratuje mnie przed całkowitą paranoją, jest luźne spostrzeżenie, że te polityczne podziały widać wprawdzie w telewizji, widać podczas manifestacji czy podczas dyskusji w większym gronie, ale nadal nie widać w codziennym życiu (pomijając niepotwierdzoną historię pewnego pana, który rzekomo wydziedziczył swojego syna po tym, gdy dowiedział się, że ten zagłosował na PiS).

Te same osoby, które wydrapałyby oczy Kaczyńskiemu czy Tuskowi, mijają się rano na spacerze z psami, kłaniając się sobie uprzejmie. Ci, którzy z całą zaciekłością bronią Prezydenta Dudy i ci, którzy z tą samą zaciekłością go atakują, bawią się wspólnie na wielkich zabawach sylwestrowych. Ci sami ludzie, którzy udusiliby Macierewicza albo powiesili Kijowskiego, spotykają się w schronisku na szlaku przy jednym stole i jedzą pierogi. Mogą być nawet ruskie (nazywane zresztą w Ukrainie, skąd się wywodzą, polskimi).

To być może kontrowersyjna teza, ale wydaje mi się, że podzieleni jesteśmy raczej powierzchownie. Tak jak powierzchowne jest zainteresowanie większości ludzi polityką (choć nie twierdzę, że to akurat jest dobre). Spory wokół przyszłości państwa i kwestii ustrojowych (jak rola Trybunału Konstytucyjnego) – w moim przekonaniu bardzo ważne i będę do nich zapewne jeszcze powracać w przyszłości – nie przekładają się na proste relacje międzyludzkie. Doskonała większość z nas nie jest ekstremistami i pomoże drugiemu turyście na szlaku albo pożyczy sąsiadowi szklankę soli, niezależnie od poglądów politycznych. Ja bym pożyczył. Solidarnie, jak co roku, niezależnie od poglądów politycznych, Polacy sypną kasą na WOŚP Jurka Owsiaka. I dzięki wam (nam?) wszystkim – Moherom, ZOMO-wcom, Lemingom, Gorszemu Sortowi Polaków i Dziadkom z Wehrmachtu – za tę solidarność, okazywaną w najważniejszych chwilach.

Życzę Wam (i sobie) w Nowym Roku, abym w tej kwestii się zbytnio nie mylił. Abyśmy bardziej byli sobie ludźmi niż wilkami (z całym szacunkiem dla tych pięknych zwierząt). Nie różnimy się między sobą tak bardzo, jak próbuje to wyolbrzymiać (i rozgrywać) część klasy politycznej. Nie ma w tym zresztą ani odrobiny klasy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *