Pan Minister wie lepiej

Idzie nowe. Niekoniecznie lepsze, ale nowe na pewno. Z perspektywy niepłodnych par sztandarowym okrętem nowego jest Konstanty Radziwiłł, nowy minister zdrowia w rządzie Beaty Szydło.

Obecny minister zdrowia w sierpniu 2013 roku udzielił wywiadu „Rzeczpospolitej”, dotyczącego procedury in vitro. W zasadzie nie powiedział wówczas niczego, czego nie można się było spodziewać po członku partii Jarosława Gowina, jednak wówczas nikt jeszcze nie wiedział, że będzie ministrem.

Nie będę się odnosić do całego wywiadu, a jedynie do kilku kwestii poruszonych przez Pana Radziwiłła. W szczególności padło takie zdanie: “Moim zdaniem państwo nie powinno finansować z publicznych pieniędzy rzeczy, wobec których liczni obywatele wyrażają sprzeciw natury etycznej. Dla wielu osób nie do zaakceptowania jest udział w finansowaniu sztucznego zapłodnienia, a przecież pieniądze te pochodzą z obowiązkowych danin publicznych”.

Och! Doprawdy? Badania sondażowe wskazują, że poparcie dla metody in vitro w Polsce wcale nie jest małe – sięga około 70%. To znacznie więcej niż uzyskała którakolwiek partia w którychkolwiek wyborach, a partie polityczne także uzyskują finansowanie z danin publicznych. Poparcie dla in vitro wskazuje również, że jest ono wysoce ponadpartyjne i zgodne jak w mało której kwestii w ostatnim 25-leciu wolnej Polski.

Chciałbym przy tym zwrócić uwagę, że jest wiele innych wydatków z budżetu państwa, które wzbudzają większe kontrowersje. Odrzucając kamień rzucany przez Pana Ministra napiszę, że finansowanie od lat Świątyni Opatrzności Bożej budzi znacznie więcej kontrowersji, a po dziś dzień żaden kolejny rząd nie zdecydował się na zatamowanie tego płynącego rokrocznie strumienia środków budżetowych. Co więcej, obawiam się, że już wkrótce środki przeznaczone na in vitro zostaną przekierowane na inną, nie mniej kontrowersyjną, naprotechnologię. Obym był złym prorokiem.

Pan Minister troszczy się też o godność par podchodzących do in vitro. “Kwestia najmniej fundamentalna, chociaż także ważna, to sprawa godności przyszłych rodziców. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że procedury in vitro bardzo mocno naruszają intymność, która normalnie towarzyszy rodzicom powołującym potomstwo do życia. Wieloma małżeństwami po tym zabiegu wstrząsnęło to bardzo głęboko. I bynajmniej nie przyczyniło się do scementowania ich związków.

Trudno się nie zgodzić. In vitro mocno wkracza w obszar intymności pary. Mam nadzieję, że Pan Minister wybaczy mi moją bezczelność, ale śmiem twierdzić, że na temat relacji pomiędzy ludźmi podchodzącymi do in vitro wiem nieporównanie więcej, więc proponowałbym zachować w tej kwestii stosowne milczenie i moją godnością sobie gęby nie wycierać.

Chciałbym nadmienić przy tym, że inne metody również nie sprzyjają budowaniu intymnej więzi. Mało która para uważa termometr w pochwie za gadżet urozmaicający życie seksualne. Nie spotkałem pary, która słowa “dziś nie pójdziemy do kina, bo dziś mam owulację”, uznałaby za namiętny flirt, mający wzmagać pożądanie. Wprowadzanie nasienia przez ginekologa podczas inseminacji także nie jest erotyczną igraszką, będącą źródłem seksualnej satysfakcji i cementującą związek.

Warto natomiast mieć na uwadze, że im dłużej trwa taki stan, który zmusza parę do seksu „na gwizdek” oraz biegania od specjalisty do specjalisty, tym ich relacja bardziej cierpi. In vitro ma to do siebie, że daje relatywnie duże szanse na względnie szybki sukces, co średnio znacznie skraca okres starań i dezorganizacji życia intymnego pary. Nie uważam, aby właśnie ta metoda była w kwestii osłabiania więzi pomiędzy partnerami bardziej szkodliwa od innych i myślę, że „liczni obywatele” zgodzą się ze mną w tej kwestii.

Dalej przechodzimy do zasadniczej sprawy moralnej. „Druga kwestia wiąże się z samą procedurą: powstawanie człowieka w warunkach laboratoryjnych budzi sprzeciw. (…) W sposób nieunikniony mamy tu przecież do czynienia z manipulacją na człowieku w bardzo wczesnym okresie jego życia. Jest on wtedy całkowicie w rękach drugiej osoby, a jego los jest niepewny. Statystyki mówią, że tylko znikoma część zarodków powstających w szkle ma szanse się rozwinąć i urodzić. Naraża się zatem nowo tworzonego człowieka na śmiertelne zagrożenie, na bardzo wysokie ryzyko utraty życia”.

Czyli całkiem jak w naturze. Po pierwsze – czyj sprzeciw budzi powstanie człowieka w warunkach laboratoryjnych? Mojego nie budzi, więc rozumiem, że budzi sprzeciw Pana Ministra. No i tych 30% społeczeństwa, które in vitro nie popiera (część z nich po prostu nie ma na ten temat zdania lub jest im to obojętne). Cóż, każdy ma prawo do własnych poglądów, nawet do niesłusznych. Po drugie – w organizmie kobiety losy powstałego zarodka są również wysoce niepewne. Gdyby było inaczej, to homo sapiens zawstydziłoby większość króliczych rodzin.

Pan minister Radziwiłł stwierdził na szczęście, że zdelegalizowanie in vitro jest już w dzisiejszych czasach „raczej niemożliwe”. Uff, kamień z serca. Choć słowo „raczej” trochę mnie niepokoi w obecnej sytuacji politycznej.

Konstanty Radziwiłł ma ośmioro dzieci – cztery córki i czterech synów. Jest najlepszym przykładem, że syty głodnego nigdy nie zrozumie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *