w oczekiwaniu na refundacje nieplodnirazem

Z pamiętnika Edyty: Czy pogodziłam się z niepłodnością? (odc. 19)

Nie wiem, czy dobrze robię, bo do kosztów leczenie będzie trzeba dołożyć jeszcze dojazdy do odległego miasta w drugiej części Polski. Mój kalendarz będzie jeszcze bardziej nieprzewidywalny, a portfel jeszcze cieńszy. Ale i tak spróbuję. Okazało się, że nie poddaję się szybko.

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, 11.2017 r., Gdy ciągle jeszcze walczę…

Zabawy z urzędem miasta trwają nadal. Dostałam dzisiaj prośbę mailową o dosłanie potwierdzenia zameldowania w moim mieście, które zgadnijcie, skąd muszę załatwić? Tak! Dokładnie. Z urzędu miasta, tylko z innego wydziału… Westchnęłam ciężko nad absurdem całej sytuacji i zapłaciłam 17 zł za wydanie stosownego zaświadczenia, po czym grzecznie przesłałam je na wskazany adres. Niech oni mnie już nie męczą – niech powiedzą: wesprą czy nie? Pewnie zawracają zapracowanym ludziom głowę, żeby finalnie i tak dać negatywną odpowiedź.

Jestem przezorna – mam plan B

Idę za ciosem, przygotowując (jak zawsze z resztą) plan B na wypadek, gdyby się nie udało (wtedy boli trochę mniej) i dzwonię do jednej z klinik. Chcę zapisać się do lekarza nazywanego „najlepszym w Polsce”, „boskim” i tym od „przypadków beznadziejnych”. I już wiecie, o kim mówię, prawda siostry? Zdaję sobie sprawę, jaki może być czas oczekiwania i wolę się „zabezpieczyć”. Wizytę przecież zawsze mogę odwołać.

Szczęka opadła mi prawdopodobnie aż do podłogi, kiedy po 40 minutach oczekiwania na połączenie z kliniką usłyszałam, że mogę jedynie zostawić kontakt do siebie i „prawdopodobnie” w ciągu tygodnia zadzwoni do mnie asystentka Pana doktora, aby umówić mnie na wizytę po zrobieniu wcześniejszego wywiadu (np. czy były już procedury in vitro). Spodziewałam się, że czas oczekiwania na wizytę może być długi, ale castingu, żeby dostać się na wizytę, to zdecydowanie nie. Sarkastyczne poczucie humoru podpowiada mi, że być może dostanę dodatkowe „punkty” za poronienie i mnie jednak umówią.

“Nie wiem, czy dobrze robię, bo do kosztów leczenie będzie trzeba dołożyć jeszcze dojazdy do odległego miasta w drugiej części Polski. Mój kalendarz będzie jeszcze bardziej nieprzewidywalny, a portfel jeszcze cieńszy. Ale i tak spróbuję. Okazało się, że nie poddaję się szybko.”

Wyobrażam sobie pasek w głównym wydaniu programu informacyjnego jednej z popularnych telewizji: “Warszawa: długie kolejki oczekiwania na specjalistę od in vitro”. Wiem jednak, że takiego paska nie będzie. Będziemy czekać na połączenie nie tylko 40 minut, ale i cały dzień, jeśli będzie trzeba, a oprócz naszych bliskich i pracowników tych klinik, nikt się o tym nie dowie. Żeby dostać się do zamkniętej grupy na FB, ktoś musi Cię zarekomendować, a grupa jest „tajna”. Nieźle co? Prawdziwa konspiracja. Zastanawiam się, dlaczego moja choroba i jej leczenie jest wstydliwe? Mówią, że IVF to nie leczenie, bo nie usuwa przyczyn niepłodności. Tylko że okulary też nie usuwają przyczyn krótkowzroczności, a insulina przyczyn cukrzycy. Nikt jednak nie musi ukrywać, że zapisuje się do okulisty czy diabetologa, bo narazi się na hejt i pouczanie. Poza tym myślę, że też nikt nie daje mu rad w stylu: “A nie próbowałeś jednak poradzić sobie w życiu bez okularów? Przecież nie każdy musi umieć odczytać te małe literki, prawda?” Tak, tak wiem… to nie to samo.

Pogodzona z niepłodnością?

Wczoraj sięgnęłam po telefon i zapytałam koleżankę, jak minął pierwszy dzień w żłobku jej pociechy. Nie musiałam tego robić, ale chciałam. I było to tak naturalne, że aż dziwne dla mnie samej. Ona pewnie też trochę się zdziwiła.

“Przestały mnie kłuć w oczy wózki, i nie wiem tylko, czy dlatego, że dzieciaki wokół już dawno biegają same, czy dlatego, że uporałam się z problemem zazdrości? Nie mam pojęcia. Ważne, że już nie boli, że pozwala na bardziej normalne życie.”

Odezwała się znajoma, którą poznałam na grupie wsparcia dla niepłodnych. Pisze o swoich trudnych emocjach, o rozterkach. Rozumiem jak nikt inny pewnie, sama je wszystkie odczuwałam, ale poza słowami wsparcia i zrozumienia, nic więcej nie mogę zrobić. Chciałabym, ale chyba nie mogę. Gdybym tylko znała sposób… Niestety go nie znam.

Nie pogodziłam się z niepłodnością. Nadal uważam, że jest suką, ale pogodziłam się z tym, że poza leczeniem nie mam na to żadnego wpływu.  Mogę stawać na rzęsach, zrobić sobie jeszcze 10 procedur,  1000 zastrzyków i Bóg wie, czego jeszcze, a i tak może się nie udać. Wiem o tym. Nie wiem natomiast, jak wtedy będzie wyglądało moje życie i wolę na razie zostawić ten rozdział niezapisany.


Polecamy także: 

12 ważnych pytań na temat in vitro, które zadają pary starające się o dziecko

 

Komentarze: 1

Jaki to lekarz od przypadków beznadziejnych?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *