z pamietnika edyty watpliwosci nieplodnirazem

Z pamiętnika Edyty: Rzucam niepłodność i wyjeżdżam na urlop (odc. 11)

– Najlepiej byłoby, gdybyśmy kolejny kriotransfer zrobili od razu w kolejnym cyklu. Obecność bHCG  w poprzednim może pomóc, jeśli oczywiście są Państwo gotowi – powiedziała pani doktor, a ja przytaknęłam, że jesteśmy gotowi. Faktycznie jednak gotowość przejawiała się jedynie w braku innego pomysłu radzenia sobie z sytuacją jak tylko próbowanie do skutku.

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, 08.2017 r., Gdy wątpię, jak nigdy wcześniej… 

– Najlepiej byłoby, gdybyśmy kolejny kriotransfer zrobili od razu w kolejnym cyklu. Obecność bHCG  w poprzednim może pomóc, jeśli oczywiście są Państwo gotowi – powiedziała pani doktor, a ja przytaknęłam, że jesteśmy gotowi. Faktycznie jednak gotowość przejawiała się jedynie w braku innego pomysłu radzenia sobie z sytuacją, jak tylko próbowanie do skutku.

– Progesteron, estradiol i dla pewności zróbmy jeszcze homocysteinę – dodała. I bum! Jak zwykle w tym aspekcie mojego życia coś wybuchło niespodziewanie. Wynik zdecydowanie ponad normę. Zacznę ją zbijać, ale do transferu nie podchodzę – szkoda ostatnich dwóch zarodków. 


Na samą myśl o ponownym przeżywaniu poronienia robi mi się słabo, a przecież to mogło być jego przyczyną. Do arterii leków dołączam metylowane suplementy. Apteczka puchnie, a portfel wręcz przeciwnie… 


Niestety po kilku tygodniach wynik się nie poprawia – coś jest nie tak. Zwiększamy dawkę „metyli” i robię badania genetyczne.

Rzucam niepłodność – jadę na urlop!

Biorę głęboki oddech i decyduję, że jedziemy na urlop. Czuję, że dłużej nie dam rady. Najpierw nie jeździliśmy nigdzie, bo za moment miało pojawić się dziecko, potem wszystkie pieniądze inwestowaliśmy w leczenie. Ja jednak wiem, że jeśli chociaż na chwilę się nie odetnę, to zwariuję. Pakujemy się więc i wyjeżdżamy. Naszą sielankę przerywa tylko na chwilę pytanie recepcjonisty w hotelu: – No kids? – No – odpowiadamy i udajemy, że nie było tematu. Ładujemy akumulatory. Odcinam się od forów, liczenia dni cyklu, nawet leki biorę tylko te, które niezbędne i tylko jak mi się przypomni. Totalny luz. Czasem zza okularów słonecznych ciekną mi łzy, ale są to „dobre” łzy, te oczyszczające. Pozwalam sobie na nie bez żalu.


Ostatniego dnia urlopu na ekranie telefonu, w oczy kłuje mnie ikona otrzymanego e-maila z laboratorium: są wyniki badań genetycznych. Bez zaskoczenia dowiaduję się, że mam mutację jednego z genów.


Czytałam o tym wcześniej, wiem że duża część społeczeństwa go ma, wiem też że często kobiety z tym rodzajem polimorfizmu rodzą dzieci chore. Po raz pierwszy zadaję sobie na poważnie pytanie: Czy jestem na to gotowa? Z zaskoczeniem zauważam, że nie zadaję pytania: Dlaczego ja? Wracamy więc do domu i starych problemów.

A może są inne rozwiązania?

O homocysteinie i genach rozmawiam ze znajomą analityk laboratoryjną – nie ma pojęcia, nie zna się… Nic dziwnego, z doświadczeń innych pacjentów na Facebook’owej grupie wnioskuję, że nawet nie wszyscy lekarze się znają, nie wszyscy chcą się tematem zajmować.

Coraz mniej we mnie gotowości do opowiadania o swoim leczeniu, nazwy, których używam są coraz bardziej dziwaczne dla normalnych ludzi, droga leczenia coraz bardziej zawiła.


I znowu olśnienie: przestałam używać (w głowie) sformułowania „walka z niepłodnością”, używam zwrotu leczenie. Walka jest męcząca na dłużą metę, leczenie wymaga czasu i cierpliwości. Czyżby jednak zbawienne działanie wakacji?


Dotychczas słowo na “A” nie przechodziło mi przez gardło. Oburzałam się, kiedy ktoś je przy mnie wypowiadał. Teraz zaczynam zastanawiać się, czy być może adopcja nie będzie dla mnie jedyną szansą na zdrowe dziecko. Nie wiem też, czy byłabym w stanie sprostać wyzwaniu wychowywania chorego dziecka. Ciężar i kaliber tych pytań mnie przytłacza, ale wiem, że nikt oprócz mnie samej nie może mi pomóc.

Zaczynam podawać w wątpliwość nie tylko te pytania o macierzyństwie i rodzinie, ale także inne moje życiowe przekonania. Trochę się boję, dokąd mnie ta droga prowadzi. Jestem na tej drodze zupełnie sama, nie ma tu ani przewodnika, ani drogowskazów. Z drugiej strony myślę, że nie mogę być już chyba bardziej pogubiona? 


Polecamy także:

Psycholog niepłodności: Jak wspierać rodzica po poronieniu?

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *