z pamietnika edyty refundacja in vitro nieplodnirazem

Z pamiętnika Edyty: Czekam na refundację in vitro i buduję mocne JA

Poczucie własnej wartości i kobiecości oparte na posiadaniu lub nie dziecka, spadało na łeb na szyję, aż w końcu roztłukło się z hukiem. Aż poczułam się nic nie warta. Nie chciałam się z nikim widzieć – pokazywać się bliskim w takim stanie. 

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, 11.2017 r., Gdy nic nie jest jeszcze przesądzone 

Kilkakrotnie usiłowałam już usiąść do nowego odcinka “Z pamiętnika…”. Wystarczy przelać do edytora tekstowego swoje myśli. Być może niektórzy nawet na nie czekają, są ciekawi… nie wiem. Zawsze jednak kończyło się tak samo: pół strony i przycisk DELETE. To nie było moje, nie było od serca.

Pierwszy raz napisałam i wysłałam do redakcji serwisu NiepłodniRazem.pl tekst, bo czułam, że jeśli nie wypuszczę z siebie tej pary, to się uduszę. Chciałam krzyczeć na głos, mówić do całego świata o tym, co mnie spotyka, o krzywdzie, która mi się dzieje, chociaż jej nie widać, o tym, że nikt mnie nie rozumie…

Czy refundacja in vitro z budżetu miasta się uda?

Teraz czekam na wyniki weryfikacji przez Urząd Miasta mojego wniosku o dofinansowanie drugiej procedury. Trwa to nawet do 3 tygodni, ale mi się nie spieszy. Nauczyłam się cierpliwości przez ostatnie 2,5 roku. Jeśli nie dostaniemy pozytywnej decyzji, po prostu odłożymy pieniądze na podejście komercyjne.

Pomaga to, że prawie nikt już nie pyta, nie ma już niemal niezręcznych sytuacji. No może pojawią się w Święta „głupie życzenia” – ale to najwyżej uprzedzę, że wolę nie, bo będę ryczeć.

Mi też już dzieciaki nie przeszkadzają. No może tylko w tych naprawdę trudnych emocjonalnie sytuacjach. Koleżanka z pracy przyszła ze swoim 5-latkiem do biura, a ten nie znając mnie wcześniej, rzucił mi się na szyję i wręczył jesienny liść, który zebrał wcześniej na spacerze w parku. – Mały czuje od ciebie to ciepło – powiedział kolega z pracy. I aż zawirowało mi w oczach. Liść trzymam do dziś w koszyczku na biurku. Nie czuję już żalu, czy smutku, raczej wzruszenie. Wracam czasem do tego zdarzenia myślami, chociaż dla innych pewnie to nic nieznaczący gest, o którym zapomina się po 10 minutach… 

Niektóre dzieci lubię i chętnie spędzam z nimi czas, inne nie – nie ma to jednak nic wspólnego z sympatią do ich rodziców. Daję sobie do tego prawo. Przestaję się przejmować tym, co pomyślą o mnie inni.

Nie potrzebuję już wsparcia?

Coraz rzadziej zaglądam na fora i grupy internetowe, drażnią mnie teraz wszystkie te: „Teraz musi się udać”, „Zabieram mrozaczka” lub „Trzymajcie kciuki za punkcję”. Wydają mi się bardzo infantylne i tak naprawdę niewiele wnoszą. (Tak, wiem, wsadziłam kij w mrowisko). Rozumiem, że ktoś tego potrzebuje w danym etapie leczenia, ja jednak włączam jak najszybciej przycisk: „Przestań obserwować”. Nie chcę też być ciągle zasypywana wiadomościami dotyczącymi starań. Nie chce myśleć o niepłodności, kiedy tylko odpalam FB czy internet.

Ostatnio kolega pomagał mi przy laptopie i w często otwieranych stronach odpaliła się jedna ze stron „niepłodnościowych”. Uświadomiłam sobie, że zbyt mocno zdominowało to moje życie, że więcej tak nie chcę. Takie podejście ciągle koncentrowało moją uwagę na jednym.

Poza tym, niemal wszystkie dziewczyny, z którymi „zżyłam się na forach” są już mami lub na finiszu ciąży. Mało mamy wspólnej płaszczyzny do rozmów…

Jestem ja i niepłodność

Pomaga mi w tym wszystkim duża ilość pracy zawodowej, trochę samotności. Staram się dbać o siebie i swoje potrzeby. Zawsze ludzie wokół byli dla mnie bardzo ważni, w podstawówce byłam tą, która organizowała grupy dziewcząt do wspólnych spotkań, skakania w gumę czy budowania bałwanów. W dorosłym życiu przyjaciele to była prawdziwa „rodzina z wyboru” – mój problem zaczął się, kiedy oni zaczęli tworzyć własne, prawdziwe, a ja w swoim odczuciu nie. Nie byłam już ani hersztem paczki, ani nawet jej ważnym elementem – czułam się dodatkiem, w dodatku z defektem. Oczekiwałam od innych tego, czego sama sobie nie dawałam – doceniania, uznania, zrozumienia…

Poczucie własnej wartości i kobiecości oparte na posiadaniu lub nie dziecka, spadało na łeb na szyję, aż w końcu roztłukło się z hukiem. Aż poczułam się nic nie warta. Nie chciałam się z nikim widzieć – pokazywać się bliskim w takim stanie. Wstydziłam się swojej bezsilności, swojego stanu psychicznego i głupot, które w tym stanie powiedziałam/zrobiłam.

Teraz chcę być ważna sama dla siebie. Wiem, że jeżeli wewnątrz siebie nie zbuduję mocnego JA, to za chwilę znów się przewrócę. Dziś zaczęłam przeglądać nurty w psychoterapii i to, że się na nią zapiszę jest tylko kwestią czasu, bo decyzję już podjęłam.

Słucham siebie. Jak JA mówi mi, że nie mam nic do powiedzenia – nie piszę. Wybaczcie, więc Czytelnicy, jeśli czekacie… Nie obiecuję Wam pisać regularnie, ale obiecuję pisać od serca.


Polecamy także:

https://plodnosc.pl/msome-pgd-azh-poznaj-6-sposobow-zwiekszajacych-szanse-powodzenia-in-vitro/

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *