Kasia: Nie wierzyłam w test, dopóki nie zrobiłam badań. To był nasz cud!

Kasia nie wierzyła w cuda, aż do chwili, kiedy po wielu latach i próbach walki z niepłodnością, nieudanym in vitro, zrobiła test i zobaczyła dwie kreski. Zaszła w ciążę naturalnie, choć przygotowywali się właśnie z mężem do kolejnego podejścia do  ivf.

 Ile lat staraliście się o dziecko i czy wiadomo, jaka jest przyczyna niepłodności?

Kasia: Przy pierwszym dziecku staraliśmy się trzy lata bez skutku. Udało się dzięki ICSI (in vitro). O drugie półtora roku – w tym dwie nieudane próby in vitro w programie rządowym i w końcu naturalny cud. Przyczyna niepłodności nieznana – wszystkie wyniki badań super (a było ich multum).

Ile razy łącznie podchodziłaś do in vitro i w jakich odstępach czasu?

Łącznie przeszłam trzy procedury. Przy pierwszej procedurze krótka radość – ciąża biochemiczna i potem przy drugim transferze z pierwszej procedury na świat przyszła nasza Małgosia. Przy drugim dziecku prawie trzy lata później przeszliśmy w trzymiesięcznych odstępach dwa pełne cykle stymulacji, z tego doszło do jednego transferu, który niestety okazał się nieudany. Przygotowywaliśmy się do trzeciego cyklu stymulacji w styczniu przyszłego roku (kiedy miały się pojawić nowe środki z programu rządowego – w tym roku ich już zabrakło), kiedy zdarzył się nasz mały cud.

Powiedz mi, jak wspominasz swoje pierwsze in vitro, co czułaś, jak to przeżywałaś?

Pamiętam, że oboje z mężem mieliśmy wewnętrzny opór przed pierwszym podejściem. Wiedzieliśmy, że religia katolicka nie jest, delikatnie mówiąc, zwolennikiem tej metody, a oboje chodzimy w niedzielę do kościoła. Poza tym cały czas mieliśmy nadzieję, że uda nam się jakoś normalnie albo inaczej bez takiej ingerencji medycznej. Teraz tego żałuję, bo niepotrzebnie wydawaliśmy pieniądze na kolejne inseminacje, zamiast od razu przejść do rzeczy. Teraz, jak rozmawiam z koleżankami, mówię im, że to nic strasznego i bez przesady, nie ma co tak przeżywać.

Czy korzystaliście z rządowego programu in vitro czy ze środków prywatnych? Możesz nam zdradzić ile mniej więcej, łącznie z badaniami, lekami wydaliście?

Pierwsze podejście robiliśmy prywatnie jeszcze przed wejściem ustawy rządowej. Oboje nieźle zarabiamy, a moi rodzice też pomogli, więc daliśmy radę finansowo, ale wyszło ok. dwudziestu tysięcy złotych za wszystkie leki, procedury, wizyty, zabiegi. Kolejne dwa podejścia na program rządowy – każde podejście ok. 1,5 tysiąca za leki. Po komercyjnym podejściu wydawało nam się, że to aż nie tak dużo, ale w klinice spotkałam pary, dla których to naprawdę spory wydatek, wymagający wyrzeczeń.

W jakiej klinice się leczyliście, czy możesz polecić ją innym parom?

Pierwsze podejście Invicta Warszawa, drugie Gameta Rzgów. Obie kliniki mogłabym polecić. Zadowolenie i tak zależy w dużej mierze od lekarza prowadzącego, a w największej od tego, czy się uda. Obie kliniki są na wysokim poziomie i dbają o standardy opieki zdrowotnej i nic im nie mogę zarzucić, oprócz tego, że słono każą sobie płacić.

Nowy rząd odrzucił dalszą kontynuację refundowanego programu in vitro. Jak skomentujesz to posunięcie?

Po tym rządzie nie spodziewałam się niczego innego. Boję się, że mogą jeszcze bardziej zamieszać i zabrać szanse na dziecko nie tylko tym parom, których na to po prostu nie stać, ale także innym, wprowadzając kolejne ograniczenia dla in vitro.

Będziesz niedługo szczęśliwą mamą po raz kolejny. Zdradź nam, w jakich okolicznościach dowiedziałaś się o drugiej ciąży i jaka była twoja pierwsza reakcja?

Po latach starań został mi jeden nieracjonalny nawyk, którego nie mogłam się pozbyć – zawsze w dzień spodziewanej miesiączki robiłam test ciążowy.

Negatywnych testów widziałam już tyle, że ten jeden pozytywny prawie… wyrzuciłam.

Chwilę popatrzyłam, myślę sobie „czego ja się spodziewałam”. Chwilę później zobaczyłam słabą, ale coraz wyraźniejszą drugą kreskę. Nie mogłam uwierzyć. Dopiero po południu w miarę się oswoiłam z myślą, że to może być ciąża, choć nadal byłam pewna, że to pomyłka i że beta z krwi nic nie wykaże. Powiedziałam mężowi. On też w szoku – zamiast skakać z radości zapytał, czy to aby nie jakieś klinikowe leki mogły zafałszować wynik.

Baliśmy się cieszyć aż do badania z krwi. Zrobiliśmy je dopiero po 2 dniach (weekend). No i okazało się, że wynik był pozytywny. To dopiero mój 6-ty tydzień ciąży, więc naprawdę jeszcze jest za wcześnie, żeby się cieszyć. Z naszymi przeżyciami nauczyłam się, żeby za bardzo się nie „napalać”, bo potem zderzenie z rzeczywistością jest bardziej bolesne. Ale z każdym dniem szanse i nadzieja rosną. Czekamy do USG w 7 tygodniu, jak usłyszę serduszko, to może uwierzę na serio.

Gdyby nie udało Ci się zajść w ciążę, to czy zdecydowalibyście się na adopcję?

Wydaje mi się, że nikt, kto nie zaczął poważnie rozważać adopcji, nie odpowie na etapie starań na to pytanie. Nam się udało dzięki in vitro i nie myśleliśmy jeszcze o adopcji. Nie mówię, że byśmy się nie zdecydowali, ale to ogromna decyzja dla obojga partnerów. Na pewno wcześniej wyczerpałabym wszystkie możliwości posiadania własnego dziecka.

 
Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

Czytaj więcej wywiadów >>> WASZE HISTORIE

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *