Poroniłam. “Muszę ruszyć dalej, do przodu, ale nigdy Cię nie zapomnę.”

Poronienie dziecka to największa tragedia dla oczekujących rodziców. Aby iść do przodu, trzeba pogodzić się ze stratą. Ania miesiąc po swojej tragedii postanowiła porozmawiać z nienarodzonym dzieckiem i powiedzieć mu takie słowa: „Już Cię ze mną nie ma, ale w sercu pozostaniesz na zawsze. Jesteś dla mnie ważny, mimo że nie było nam dane się poznać. Muszę ruszyć dalej, do przodu, ale nigdy Cię nie zapomnę. Widocznie tak musiało być i choć tego nie rozumiem, muszę się z tym pogodzić”. Teraz jako mama Dawida i autorka bloga Mapa Szczęścia cieszy się każdą chwilą i uśmiechem – nawet tym o 3 w nocy.

Masz syna. Jednak to twoja druga ciąża. Pierwsza zakończyła się tragicznie – poroniłaś w 12. tygodniu ciąży. Co konkretnie się stało?

Ania: Pierwszą ciążę straciłam w 12. tygodniu. Kiedy udałam się na umówioną wizytę, podczas której mieliśmy wykonać USG genetyczne, dowiedziałam się, że dziecko przestało się rozwijać w okolicach 10. tygodnia ciąży. Tak naprawdę nic na to nie wskazywało, od początku ciąży czułam się bardzo dobrze, żadnego bólu, krwawień, dolegliwości. Dwa dni przed wizytą pojawiło się małe plamienie. Zadzwoniłam do mojego ginekologa, jednak przez telefon nic nie mógł stwierdzić. To był weekend, więc nie było możliwości udania się do niego od razu. Kazał jechać do szpitala, jeżeli plamienie by się nasiliło, lub czekać na umówioną na poniedziałek wizytę. Próbował mnie uspokoić, że takie plamienia w pierwszym trymestrze zdarzają się bardzo często i wcale nie muszą oznaczać niczego złego.

Dwa dni później, idąc na wizytę, bałam się jak nigdy. Pamiętam, że stojąc pod prysznicem przed wizytą, chciałam zostać tam jak najdłużej – wszystko po to, by nie musieć iść do lekarza. Bardzo bałam się tego, co tam usłyszę. Mimo, że plamienie było drobne i jednorazowe, nikt nie był w stanie mnie uspokoić.

Miałam złe przeczucia, wewnętrzny lęk, ale chyba do końca nie wierzyłam, że coś złego może się stać, że taka strata może przydarzyć się akurat nam.

Mimo strachu, do samego końca, do momentu, kiedy lekarz powiedział: „Nie widzę tętna” wierzyłam, że będzie dobrze i moje dziecko bezpiecznie rozwija się pod sercem. Przecież zrobiłam wszystko, żeby mu było dobrze, dlaczego miałoby więc być inaczej? Nikt nie chce dopuścić do siebie takiej myśli. Kurczowo trzymałam się nadziei, że wszystko będzie dobrze, jednak wypowiedziane przez lekarze krótkie zdanie zburzyło wszystko…

Taka wiadomość może przyprawić o zawał serca. Jak ją przyjęłaś? Czy samodzielnie przeszłaś przez okres żałoby?

Podczas tamtej wizyty, w sekundę zmieniło się dla mnie wszystko. Ciąża była planowana, pragnęliśmy tego dziecka, byliśmy szczęśliwi. Kiedy lekarz zaczął robić USG, na monitorze zobaczyłam małego człowieka, mojego człowieka. Urósł od ostatniej wizyty, miał już kształt, taki ludzki kształt – główka, rączki, nóżki. Nie wiedziałam, jak na USG powinno wyglądać dziecko pod koniec 12 tygodnia ciąży, więc na początku się ucieszyłam. „Jest” – powiedziałam do lekarza, jednak jego milczenie szybko uświadomiło mi, że coś jest nie tak. Później już tylko czekałam na wyrok.

Kiedy lekarz powiedział, że serce nie bije i że od dwóch tygodni dziecko nie rozwijało się, moje serce pękło. Dokładnie pamiętam to uczucie. Na początku szybkie zaprzeczenie, „Nie” wypowiedziane głośno, jakby miało to coś zmienić.

Dalszą część wizyty pamiętam urywkami. Parę razy pytałam lekarza, czy nic się nie da zrobić, czy to na pewno koniec. Nie chciałam w to uwierzyć. Później, podczas umawiania się na zabieg do szpitala, myślałam już tylko o tym, żeby wyjść z gabinetu, żeby móc się schować i móc zapłakać, tak prawdziwie zapłakać, na głos. Zrobiłam to jak tylko weszliśmy do samochodu. Chyba dopiero wtedy doszło do mnie to, co się stało.

Polecamy: Na czym polega abrazja macicy i jak wpływa na ponowne zajście w ciążę

Trzymałam się za brzuch, bo wiedziałam, że moje dziecko nadal tam jest. Patrzyłam na zdjęcie USG, na którym leżało sobie tam tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Po powrocie do domu, parę razy zadawałam sobie pytanie: „Czy to się stało naprawdę?” Już teraz wiem, jak to jest być w prawdziwym szoku, takim, w którym umysł zaprzecza, nie chce wierzyć. Ta noc, kiedy czekałam na pójście do szpitala, była jak do tej pory najgorszą w moim życiu. Nigdy jej nie zapomnę i mam nadzieję, że już nigdy czegoś takiego nie będę musiała przeżywać.

Było mi ciężko, ale nie skorzystałam z pomocy psychologa. Byłam za to u kobiety, która zajmowała się energią – przeprowadziła ze mną długą rozmowę. Właściwie to ona mówiła więcej, tłumaczyła mi, że wszystko w życiu dzieje się po coś, dawała przykłady, opowiadała historie. Po tym spotkaniu poczułam się lepiej. To po powrocie z tej sesji usiadłam do komputera i założyłam blog. Musiałam w jakiś sposób to wszystko z siebie wyrzucić.

Co było w tym wszystkim najgorsze?

Najgorszy był pierwszy tydzień po zabiegu, te uczucia były jeszcze bardzo świeże, czułam w środku ból. Czułam, jakbym już nigdy nie miała być szczęśliwa. Później założyłam blog, gdzie mogłam wyrzucić z siebie wszystko, co we mnie siedziało i napisać o wszystkim, o czym jeszcze nie potrafiłam wtedy mówić. To na blogu przeżywałam żałobę, taki sposób wybrałam. Najpierw opisałam to, co się stało. Opisałam początek ciąży, pierwsze wizyty u lekarza, na których wszystko było dobrze, później zabieg, powrót do domu po zabiegu – pisałam po parę wpisów dziennie i z każdym napisanym zdaniem czułam się lepiej. Pisałam o tym, jak sobie radzę, co czuję. „Jak poronić i nie zwariować” był chyba jednym z pierwszych wpisów, kiedy zaczynałam stopniowo radzić już sobie z tym, co się stało. To było bardzo oczyszczające.

W maju, dokładnie w Dzień Matki, powstał wpis „Rozmowa”. Przepłakałam praktycznie cały ten dzień, w Internecie roiło się od zdjęć szczęśliwych mam z dziećmi, na portalach społecznościowych moje znajome chwaliły się laurkami, bukietami, przytuleniami. Ja siedziałam sama w domu, pełna obaw, czy kiedykolwiek Dzień Matki będzie dla mnie szczęśliwy. W „Rozmowie” pozwoliłam sobie pierwszy raz na zwrócenie się bezpośrednio do dziecka, które odeszło. Wcześniej nie byłam na to gotowa. Było to nieco ponad miesiąc po zabiegu łyżeczkowania.

Powiedziałam wtedy: „Już Cię ze mną nie ma, ale w sercu pozostaniesz na zawsze. Jesteś dla mnie ważny, mimo że nie było nam dane się poznać. Muszę ruszyć dalej, do przodu, ale nigdy Cię nie zapomnę. Widocznie tak musiało być i choć tego nie rozumiem, muszę się z tym pogodzić”.

Czy od tego momentu byłaś już gotowa na kolejną ciążę? Czy zastanawiałaś się nad tym, czy dane będzie ci być matką?

Może to dziwne, co powiem, ale o następnej ciąży zaczęłam myśleć, a nawet mówić, już w gabinecie u lekarza, zaraz kiedy dowiedziałam się o stracie. „Kiedy mogę zacząć się starać ponownie?” było jednym z pierwszych zadanych przeze mnie pytań. Teraz wydaje mi się to irracjonalne, ale wtedy tak zareagowałam. Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że nie będę mamą, chciałam tego już, od razu.

„Ciąża, dziecko, dziecko, ciąża, dziecko” – to były moje główne tematy przez pewien czas. Przecież już się mamą poczułam, nie potrafiłam nagle przestać, nie chciałam przestać. Przez cały czas, kiedy byłam w ciąży, stopniowo przyzwyczajałam się do nowej sytuacji, snułam plany, wyobrażenia. Kiedy dowiedziałam się, że dziecka nie będzie, nie chciałam tego do siebie dopuścić. Jednak kiedy ochłonęłam, kiedy minął pierwszy szok, myślenie uległo zmianie. Wiedziałam, że na ten moment muszę przede wszystkim być pewna, że jestem w 100 proc. pogodzona ze stratą, że muszę sobie dać czas. Powiedziałam sobie, że do czasu, kiedy ponad połowę mojego myślenia w dzień zajmuje stracona ciąża i dziecko, nie jestem gotowa na następną. I tak naprawdę dopiero po mojej „rozmowie” z nienarodzonym dzieckiem byłam znowu gotowa, by pomyśleć o kolejnej ciąży.

Przed ponownym oczekiwaniem na dziecko musiałam odpocząć, złapać chwilę oddechu.

Bałam się, że myśl o kolejnej ciąży przerodzi się w obsesję. Nie chciałam tego. Założyliśmy, że po trzech cyklach od zabiegu znowu rozpoczniemy starania, o ile będziemy gotowi również psychicznie. Tak też zrobiliśmy i na szczęście udało się, zaszłam w ciążę ponownie.

Bałaś się powtórki czarnego scenariusza?

Bardzo. Właściwie to przez cały pierwszy trymestr towarzyszył mi lęk. Zdarzały mi się nagłe wizyty u ginekologa, tak tylko na szybkie USG, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze. Taki lęk towarzyszył mi już do końca ciąży, jednak później mógł być uspokajany ruchami dziecka. W pierwszych tygodniach niepewność doprowadzała mnie do szaleństwa, choć starałam się nie denerwować, by nie szkodzić ciąży. W tym okresie bardzo pomogli mi moi bliscy, partner, przyjaciółki, rodzina. Wszyscy mnie uspokajali, pomagali wierzyć, że tym razem nie zdarzy się nic złego. Mam też bardzo dobrego ginekologa, okazał nam dużą empatię, rozumiał, nie dziwił się, kiedy tydzień przed umówioną wizytą znowu pojawiałam się w drzwiach gabinetu.

Wspominałaś, że to blog okazał się twoim ratunkiem w żałobie. Czy blog Mapa Szczęścia pomagał ci również w kolejnej ciąży?

Mapę szczęścia założyłam dokładnie tydzień po poronieniu, to już ponad 1,5 roku temu. Nie wiedziałam, czy długo będę prowadziła blog, nie wiedziałam, czy ktoś to będzie czytał. Chciałam po prostu anonimowo wyrzucić z siebie żal, ból, emocje, które we mnie w tamtym okresie siedziały. Łatwiej było mi o tym pisać, niż rozmawiać. Mapą szczęścia nazywam też coś, czym nazywam mój coroczny rytuał – na dużej kartce papieru wyklejam, piszę, rysuję to, o czym marzę. Robię tak od dawna. Są to moje cele na kolejny rok, wizualizuję je sobie w ten sposób. Nie wiem, jak to działa, ale bardzo dużo z tych rzeczy mi się po prostu udaje, zazwyczaj bez większego wysiłku, więc niektórzy znajomi śmieją się ze mnie, że jestem czarownicą. To rodzaj ćwiczenia pozytywnego myślenia. Kiedy zakładałam blog, ta moja mapa szczęścia była pierwszym, co przyszło mi do głowy. Dlatego też hasło tego bloga to: „Musi być dobrze”.

Musiałam myśleć pozytywnie, to było najlepsze, co mogłam dla siebie zrobić.

Później okazało się, że na blog trafiło dużo kobiet z podobnymi przeżyciami. Pisały, że czytanie tego im pomaga, wspierały mnie w drugiej ciąży. Mapa szczęścia okazała się moim dobrym miejscem w sieci, takim, w którym mogę podzielić się z ludźmi tym, co mam w głowie i sercu. Dobrze mi z tym blogiem. Chwilowo piszę z mniejszą częstotliwością, ponieważ moje dziecko postanowiło ostatnio nie sypiać zbyt dobrze nocami, a to właśnie wtedy zazwyczaj miałam czas, żeby pisać. Postaram się jednak to jakoś inaczej zorganizować i wrócić do regularnego pisania.

Jakie tematy poruszasz na blogu?

Początkowo blog opisywał moje przeżycia dotyczące straty dziecka. Później pisałam o tym, jak radzę sobie po poronieniu, jak reagują ludzie, którzy się o tym dowiadują, jak wyglądał powrót do pracy, jak próbowałam żyć normalnie, jak znowu zaczęliśmy się starać. Później, kiedy zaszłam w ciążę z Dawidem, opisywałam tam wszystko, co się z tą ciążą wiązało. Teraz piszę głównie o macierzyństwie. Tematyka bloga zmienia się, w zależności od tego, co się aktualnie dzieje w moim życiu.

Czy twój blog może być również wsparciem dla niepłodnych par?

Nie wiem, czy może być wsparciem dla par, które starają się o dziecko. Tak naprawdę mogą powiedzieć to tylko osoby, które go czytają – mnie jest to ciężko ocenić. Poruszałam tam temat niepłodności, ale bardziej w kontekście tego, że niektórzy ludzie nie doceniają tego, co mają i nie zdają sobie sprawy, ile inne pary by za to oddały. Mnie osobiście bardzo denerwuje takie narzekanie na złe samopoczucie w ciąży, albo na to, że dziecko np. nie daje nam spać w nocy albo, że trzeba mu tyle poświęcić. Sama w ciąży miałam chyba wszystkie możliwe dolegliwości. Zwłaszcza pod koniec, wręcz już błagałam, żeby Dawid wyskoczył na zewnątrz wcześniej – nie mogłam już chodzić i bolało mnie właściwie wszystko. Jednak w najgorszych momentach przypominałam sobie, że to wszystko jest do zniesienia i jeszcze jakiś czas temu dużo bym oddała, by móc mieć takie dolegliwości.

Od kiedy zostałam mamą, też miewam gorsze dni (chyba tylko robot jest w stanie funkcjonować normalnie, kiedy nie śpi się od 7 miesięcy ciągiem dłużej, niż 3 godziny). Nie wiem, czy to dlatego, że doświadczyłam, jak boli strata i jak wielki jest strach przed tym, że nie będzie się mogło mieć własnego dziecka, ale po prostu łatwo mi w tym niewyspaniu i zmęczeniu wytłumaczyć sobie, że bycie mamą Dawida jest tego warte.

Problem niepłodności jest teraz powszechny. Czy znasz jakieś pary, które zmagają się z niepłodnością?

Mam w bardzo bliskim otoczeniu parę, która zmagała się z niepłodnością. Z tego powodu kilka razy byłam z koleżanką w klinice leczenia niepłodności, gdy jej mąż nie mógł jej tam dowieźć na czas, a musiała zrobić badania. Ja byłam wtedy po poronieniu, oni po trzech nieudanych inseminacjach, przed pierwszym in vitro. Mam wrażenie, że rozumiałyśmy się, mimo że przeżywałyśmy coś z pozoru innego. Teraz obie mamy małe dzieci, jej synek jest dwa miesiące młodszy od mojego. Też nie śpi w nocy i doprowadza tym swoją mamę do szału, ale kiedy rozmawiamy, to obie podkreślamy, że jeszcze się w życiu wyśpimy. Ważne, że chłopcy są z nami i że są zdrowi.

Dzieci potrafią dać w kość i przychodzą momenty załamania, jednak każdy uśmiech Dawida pomaga mi doprowadzić się do porządku, przestać narzekać. Szczególnie uśmiech o 4:30 nad ranem, bo jak to mówi moja przyjaciółka, nasze dzieci najpiękniej uśmiechają się między 3:00 a 5:00 i robią to świadomie, w nagrodę, żeby zmęczone matki nie chciały wyskoczyć przez okno.

O niepłodności, podobnie jak o poronieniach nie mówi się głośno. Często ludzie, których to dotyczy, zamykają się z problemem we własnych czterech ścianach. Ty także, jak sama mówiłaś, nie chciałaś tego ujawnić, pisałaś anonimowo. Teraz nadal tak do tego podchodzisz?

Poronienie nie jest czymś, o czym mówi się łatwo. Jest to bardzo osobiste przeżycie, traumatyczne. Ja wolałam o tym pisać, niż mówić. Teraz, po ponad roku, jest już inaczej, już nie mam problemu również z mówieniem, jeżeli jest taka potrzeba. Myślę, że dla wielu kobiet jest to wstydliwe, one obwiniają siebie o to, co się stało, mają do siebie pretensje. Bardzo często spotykam się z takim podejściem i uważam, że jest niesłuszne. Trudno sobie wytłumaczyć, dlaczego akurat nas spotkało coś takiego. Tak naprawdę słyszymy o poronieniach, ale temat jakby nas nie dotyczy, jest gdzieś obok. Dopiero, kiedy to się stanie, zdajemy sobie sprawę, jak bardzo się myliliśmy i jak ulotne jest szczęście, które nas spotkało.

Mam też wrażenie, że otoczenie nie wie, jak zareagować na taką informację. Ludzie peszą się, mieszają, zaczynają mówić w zdenerwowaniu jakieś dziwne rzeczy. Ja przynajmniej mam takie doświadczenia. Dlatego nie chce się o tym mówić. Uważam, że każdy powinien znaleźć swój własny sposób na radzenie sobie ze stratą. Można o tym z kimś porozmawiać (nawet z jedną, wybraną osobą), można napisać, albo iść gdzieś wykrzyczeć się wniebogłosy. Można również napisać list do dziecka, które odeszło (to częsta praktyka), albo wytłuc wszystkie talerze, które się ma w domu. Ja na chwilę zaczęłam też biegać i to naprawdę pomagało. Nieważne co, ważne, żebyśmy się przez to poczuli lepiej.

Data poronienia i data kolejnego porodu była podobna. To daje radość czy obawy?

21 kwietnia 2015 roku miałam zabieg łyżeczkowania i wydawało mi się, że ta data już do końca będzie kojarzyć się z najgorszym dniem w moim życiu. Kiedy dowiedziałam się, że na 21 kwietnia 2016 roku mam wyznaczony termin porodu w drugiej ciąży, poczułam, że ta straszna data może się odczarować. Ostatecznie Dawid pospieszył się i przyszedł na świat 10 dni przed terminem, jednak kiedy 21 kwietnia byłam już z nim w domu, przypomniałam sobie jak bardzo inny był ten dzień rok wcześniej. Z tą datą są więc związane skrajnie różne uczucia: ból, żal, niedowierzanie i strach przy poronieniu oraz spokój, radość, miłość i spełnienie rok później, kiedy mój tygodniowy syn spał w swoim łóżeczku. Rok wcześniej wydawało mi się to niemożliwe, odległe, takie nieosiągalne.

Jest to przykład na to, że trzeba wierzyć i że ciąża po stracie może być szczęśliwa. I może to być taka ciąża z prawdziwym happy endem.

Zgadzasz się ze stwierdzeniem, że „bycie mamą to cud”? Masz plany na przyszłość – będzie kolejna ciąża?

Zdecydowanie. Ja obserwuję moje dziecko każdego dnia, jak się rozwija, jak się uczy. Widzę też coś jeszcze – jak bardzo jest we mnie wpatrzone, jak zależne i ufne. Kocha bezwarunkowo i na taką samą miłość zasługuje, taką mu daję. Instynkt, którego doświadcza się, kiedy zostaje się rodzicem, to coś pięknego, magicznego. W dzieciach jest taka czystość, prawda. Dzieci patrzą prosto w oczy, bez skrępowania, jest to dla nich naturalne, dorośli często tracą tę umiejętność. Od takiego niemowlaka można się naprawdę dużo nauczyć, mimo że brzmi to niedorzecznie. Może to banalne, co powiem, ale naprawdę od kiedy mam Dawida, nauczyłam się doceniać takie nasze codzienności. Potrafię się zatrzymać, patrzeć jak śpi, jak robi miny. Taki mały już nigdy nie będzie, dlatego chcę zapamiętać z tego okresu jak najwięcej. Uwielbiam słuchać jak oddycha, ma taki czysty oddech, taki spokojny.

Mam wrażenie, że czasem gubimy gdzieś to całe piękno, że ono chowa się przed nami w stertach brudnych pieluch i hektolitrów śliny, którą raczy nas potomstwo. Trudno jest czasem pamiętać, że ten wrzeszczący, brudny od papki z marchewki, gryzący stworek jest tym cudem, o którym tak marzyliśmy. Jednak za tym wszystkim kryje się tyle miłości, że naprawdę 1000 najbardziej ubrudzonych pieluch przestaje mieć znaczenie i nie odstrasza. A wiem, co mówię, bo w brudzeniu pieluch mój Dawid jest niekwestionowanym mistrzem.

Macierzyństwo zmienia, naprawdę. I to nie tylko dlatego, że nagle jesteśmy odpowiedzialni za kogoś tak bezbronnego. Po prostu zmienia się sposób myślenia, priorytety, nawet system wartości. Warto było o to zawalczyć, mimo całego strachu, który temu towarzyszył. I jak teraz myślę, to na pewno nie chciałabym, żeby Dawid był jedynakiem, chciałabym kolejnego dziecka. Ja weszłam teraz w ten okres, kiedy mały robi się na tyle komunikatywny, że myślę sobie: „Szybko chcę drugie”. Powiem szczerze, że chyba po prostu chciałabym mieć już za sobą kolejną ciążę, by się więcej nie bać, bo dla mnie ciąża to w dużym stopniu czas ogromnego strachu. Mamy już nawet coś ustalone w temacie kolejnych starań, ale może jeszcze nie będę o tym mówić. W każdym razie bardzo proszę o trzymanie za nas kciuków!

Rozmawiała: Paulina Ryglowska-Stopka

Polecamy także:

Dziecko utracone: szczęście, które odwróciło się na pięcie

Sprawdź, czy warto długo czekać z kolejną ciążą po poronieniu?

Nie wszystko zdarza się z jakiegoś powodu

 


Autorka książki (jako Laura Lis) "Moje in vitro. Historia prawdziwa", w której pisze, że cuda się zdarzają i nigdy nie należy tracić nadziei.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *