„Nie taki diabeł straszny…” – procedura adopcyjna krok po kroku

Niejednemu przyszłemu rodzicowi adopcyjnemu spędza to dosłownie sen z powiek. Już samo słowo „procedura” kojarzy się zazwyczaj niezbyt dobrze – ponieważ sugeruje, że najprawdopodobniej będzie to proces długotrwały i niesłychanie żmudny, poparty całą stertą wymaganych dokumentów, a my jako jego uczestnicy, zostaniemy wtłoczeni w jakieś sztywne ramy i schematy. Jednak bez obaw – musicie tylko każde nielubiane „trzeba” zamienić na „naprawdę warto!”.

Na początku naszej drogi ku dziecku „z serduszka” też wydawało mi się, że spotkania w ośrodku adopcyjnym będą przypominały typowe wizyty w urzędzie, które każdy z nas w jakimś momencie swojego życia odbył i nadal odbywa w celu załatwienia najróżniejszych spraw. Myślałam sobie wówczas: „Biurokracja, zupełnie obdarta z emocji. Pójdziemy po dziecko tak samo jak idzie się po pozwolenie na budowę domu, zwrot podatku albo zaświadczenie o zarobkach…” – i wszystko we mnie bardzo mocno protestowało przeciwko takiemu przedmiotowemu podejściu, które na szczęście ostatecznie okazało się zupełnie inne, niż w moich wynikających z niewiedzy wyobrażeniach.

Nie byłam też zbyt zadowolona z tego, że najróżniejsze osoby i instytucje będą nas oceniały, obserwowały, monitorowały naszą sytuację rodzinną, zdrowotną i zawodową – oraz sprawdzały naszą „przydatność” do bycia rodzicem tak samo, jak sprawdza się chociażby przydatność do spożycia produktów kupowanych w sklepie. „W końcu rodziców biologicznych nikt pod tym kątem nie przepytuje, nie prześwietla, nie poddaje testom psychologicznym ani nie wymaga od nich uczestnictwa w jakichkolwiek warsztatach. U nich dziecko po prostu się pojawia – i tyle. Czy w przypadku adopcji to wszystko musi być aż takie zagmatwane i skomplikowane?”

Z perspektywy czasu już wiem, że wcale nie musi – i nie jest! Wszystko zależy wyłącznie od tego, jaką postawę przyjmiemy i czy będziemy potrafili spojrzeć na procedurę adopcyjną jako na cały pakiet niesamowitych korzyści – tak dla nas, jak i dla naszego przyszłego dziecka.

Niektórych formalności adopcyjnych nie unikniecie

Krok #1

Trzeba udać się do kilku miejsc i poprosić w nich o stosowne dokumenty – ale wcale nie wiąże się to z wydeptywaniem do tych miejsc głębokich ścieżek ani z pękatą, pełną papierów teczką.

Krok #2

Trzeba też samemu przysiąść nad pustą kartką, przelać na nią swoje motywacje i na kilku stronach zmieścić najważniejsze fakty ze swojego życia. Ale przecież można potraktować to nie jako przymus i znienawidzone „zadanie domowe” – tylko jako jedyną w swoim rodzaju okazję do wejrzenia w głąb siebie i lepszego poznania własnych emocji, które adopcji towarzyszą.

Krok #3

Trzeba przejść przez cieszące się jakże złą sławą testy psychologiczne i odpowiedzieć na kilkadziesiąt prostych pytań na zasadzie „prawda/fałsz” – jednak wbrew pozorom nie jest to nic trudnego i bardzo obciążającego, czemu nie podołałby przeciętny przysłowiowy „Kowalski”.

Krok #4

Trzeba też przez kilka miesięcy raz w tygodniu zasiadać do wspólnego stołu z pracownikami ośrodka i pozostałymi kandydatami na rodziców, opowiadać im o swoich obawach i nadziejach – ale jest to świetna sposobność do wymiany doświadczeń i nikt nie wymaga od nas „wywnętrzania się” przed obcymi ludźmi, które nadmiernie naruszałoby naszą prywatność, intymność, wykraczałoby poza nasze osobiste granice i strefę komfortu.

Tak naprawdę każdy z powyższych warunków i każdą z rzekomych wad procedury adopcyjnej – można przekuć w zaletę, w nieocenioną pomoc i kolejny ważny krok zbliżający nas ku rodzicielstwu.

Każde nielubiane „trzeba” można zamienić na „naprawdę warto!”.

Każdy z elementów naszego przygotowania do adopcji, który początkowo wydaje nam się zupełnie niepotrzebny i bez sensu – okazuje się potem bardzo przydatny i zasadny zarówno dla nas, jak i dla małego człowieka, którego przyjmujemy do swojej rodziny.

Czy w naszym ośrodku będzie tak samo?

W każdym z funkcjonujących w Polsce ośrodków adopcyjnych procedura może się nieznacznie różnić – jej poszczególne elementy mogą następować po sobie w innej kolejności i odbywać się na nieco innych zasadach. Najprawdopodobniej będą to tylko niuanse, jednak warto mieć taką świadomość – i poszukiwać wszelkich informacji u źródła, nie sugerując się zbyt mocno cudzymi opiniami znalezionymi chociażby na internetowych forach.
Tym źródłem są oczywiście osoby zatrudnione w danym ośrodku.

Polecam więc nie wahać się zbyt długo, przygotować sobie listę pytań, a potem chwycić za telefon i zadzwonić do kilku z nich, robiąc mały rekonesans. Czasami już kilkuminutowa rozmowa może nam naprawdę wiele wyjaśnić, pomóc w podjęciu ostatecznej decyzji i skierować nasze kroki we właściwą stronę – choć na tym etapie do niczego jeszcze nie obliguje ani nas, ani instytucji.

Po takiej wstępnej rozmowie telefonicznej przychodzi też czas na pierwsze spotkanie twarzą w twarz – i zwykle jest to spotkanie z pracownikiem administracyjnym, który przekazuje nam bardzo ogólne informacje na temat przebiegu całej procedury, czasu jej trwania oraz planowanej daty rozpoczęcia kursu. Zbiera też od nas równie ogólne informacje o naszym stanie zdrowia, sytuacji mieszkaniowej, zawodowej i finansowej, niekaralności oraz stażu małżeńskim – ponieważ ten ostatni musi być odpowiednio długi, by móc w ogóle przystąpić do dalszych etapów kwalifikacji (w naszym ośrodku adopcyjnym wymagano przynajmniej 3-letniego).

Terminu kolejnego spotkania nikt nam jeszcze wtedy raczej nie wyznacza. Mamy dowolną ilość czasu na to, żeby ochłonąć, jeszcze raz bez emocji przemyśleć wszystkie argumenty i zdecydować, czy faktycznie jesteśmy na ten krok w pełni gotowi. Dalsza inicjatywa lub jej brak zależy tylko i wyłącznie od nas. Możemy zrezygnować, dać sobie dłuższą chwilę na zastanowienie albo też uruchomić całą „machinę”: dostarczyć na piśmie podanie o pomoc w przysposobieniu dziecka i naszą krótką motywację do adopcji oraz umówić się na wypełnienie kwestionariusza rejestracyjnego, pierwsze spotkanie z psychologiem i wspomniane już wcześniej testy.

Czasami nawet pomimo ogromnych chęci i pełnej mobilizacji z naszej strony, musimy trochę poczekać na oficjalne zaproszenie na kurs. Długość tego oczekiwania zależy przede wszystkim od ilości innych par, które znajdują się przed nami „w kolejce” – oraz od faktu, że warsztaty odbywają się w sposób cykliczny i ruszają w momencie, kiedy uzbiera się na nie odpowiednia liczba chętnych. 

procedura-adopcyjna-oczekiwanie-nieplodnirazem

Kiedy procedura już rusza – to z tzw. „kopyta”!  Musicie zatem przygotować się, że kolejne trzy miesiące będą dla was dość intensywnym, pracowitym okresem. Na tym etapie spotykacie się z psychologiem, analizujecie pod jego kierunkiem swoje relacje małżeńskie i rodzinne, tworzycie genogramy waszych rodzin, rozmawiacie o motywacjach do adopcji i trudnościach, które mogą (lecz wcale nie muszą!) spotkać was w budowaniu więzi i relacji z dzieckiem. Precyzujecie też swoje preferencje i „oczekiwania” wobec dziecka, o które się staracie – i to jest chyba najbardziej niewdzięczny ze wszystkich momentów, ponieważ trzeba w nim określić, jakich ewentualnych zaburzeń czy deficytów rozwojowych nie będziecie w stanie zaakceptować.

W międzyczasie kompletujecie też pełen zestaw aktualnych dokumentów, wśród których najczęściej wymienia się:

  • zaświadczenie z sądu o niekaralności;
  • zaświadczenie od lekarza o ogólnym stanie zdrowia;
  • odpis zupełny aktu małżeństwa (oraz – w przypadku ośrodków katolickich – metryczkę zawarcia związku sakramentalnego i opinię od proboszcza parafii);
  • opinię z miejsca pracy oraz zaświadczenie o wysokości zarobków;
  • zaświadczenie z poradni zdrowia psychicznego i poradni odwykowej, że nigdy nie odbywało się leczenia w tego typu przybytkach (przy czym absolutnie NIE WOLNO się w nich rejestrować, gdyż jest to równoznaczne z potraktowaniem nas jako pacjenta);
  • życiorys napisany przez każdego z małżonków (lecz nie będący standardowym, zwięzłym CV – tylko jego opisową, bardziej rozbudowaną formą koncentrującą się na okresie dzieciństwa, relacjach w rodzinie i małżeństwie);
  • małżeńską fotografię.

Jako „ciekawostkę” dodam jeszcze, że w naszym konkretnym ośrodku (katolickim) zostaliśmy poproszeni dodatkowo o dostarczenie zdjęcia RTG klatki piersiowej i wyników badania serologicznego WR (odczynu Wassermana) – a oprócz tego jednym z wymogów uzyskania kwalifikacji okazało się odbycie odpłatnych, weekendowych „dialogów małżeńskich”.

Adopcja: jak naprawdę wyglądają warsztaty grupowe?

Najczęściej są to spotkania raz w tygodniu, w godzinach popołudniowych. Udział w nich bierze około 7-8 par, które wspólnie z pracownikami ośrodka pochylają się nad zagadnieniami zawartymi w programach „PRIDE” lub „Rodzina”.

Zajęcia prowadzone są metodą warsztatową celowo, żeby osiągnąć jak najwyższy poziom aktywizacji uczestników. Poszczególne tematy opracowuje się najczęściej w grupach – poprzez tworzenie plakatów, kolaży, odgrywanie scenek i inne formy artystyczne – a także w ramach otwartej dyskusji na forum, pracy w parach i indywidualnie.

Osoby prowadzące przekazują przyszłym rodzicom wiedzę odnośnie podstaw prawnych adopcji, pielęgnacji dziecka, budowania i wzmacniania więzi, ewentualnych zaburzeń i nieprawidłowości rozwojowych (takich jak FAS, RAD czy choroba sieroca). Udzielają wskazówek, w jaki sposób informować innych o swoich adopcyjnych planach – a także jak rozmawiać na ten temat z samym dzieckiem. Sporo miejsca i czasu poświęca się analizowaniu motywacji kandydatów oraz omawianiu etapów przeżywania żałoby i przepracowywania straty związanej z niemożnością posiadania biologicznego potomstwa. Podobnie jak w szkole, mogą zdarzyć się również jakieś prace domowe – polegające na przykład na napisaniu bajki o adopcji lub stworzeniu „księgi adoptowanego dziecka”.

Procedury adopcyjne nie takie straszne!

Jednym z najbardziej newralgicznych i stresogennych elementów procedury jest chyba wywiad środowiskowy, czyli wizyta przedstawicieli ośrodka w naszym miejscu zamieszkania. Jeżeli kojarzy się on wam z przepytywaniem sąsiadów, pracodawcy czy zbieraniem informacji na wasz temat wśród pozostałych członków rodziny – nic bardziej mylnego!

Potraktujcie to raczej jako odwiedziny i przyjacielskie spotkanie przy kawie, na którym tylko przy okazji zostaną ocenione wasze warunki mieszkaniowe i dokonają się pobieżne oględziny miejsca przeznaczonego docelowo na pokój dziecięcy.

Dla mnie osobiście bardzo ważnym aspektem procedury było też spotkanie z rodzicami adopcyjnymi, których rodzina dopełniła się już jakiś czas temu i których ośrodek przedstawił nam podczas podsumowujących warsztatów. Czasami dopiero w tym momencie okazuje się coś, co powinno być już od samego początku zupełnie oczywiste: że rodzina adopcyjna to rodzina taka jak każda inna – tak samo wypełniona miłością i wzajemną troską – i że nie ma absolutnie żadnych powodów do nadmiernego demonizowania przysposobienia.

Kwalifikacja – udało się!

Po pomyślnym przejściu przez wszystkie wymienione wyżej etapy – czas na kwalifikację. Na szczęście stosunkowo rzadko okazuje się ona negatywna, jednak zawsze wiąże się dla przyszłych rodziców z pewnym stresem, wyzwaniem i obawą przed tym, jak zostali odebrani. Jej ostateczny wynik zostaje przekazany kandydatom telefonicznie – i od tego momentu pozostaje już „tylko” czekać na informację, że znalazło się nasze wytęsknione, upragnione dziecko… Ośrodki zwykle dokładają wszelkich starań, by czas oczekiwania zbliżony był do czasu trwania ciąży biologicznej – a więc by TEN telefon zadzwonił do Was w ciągu najbliższych 9 miesięcy.

Reasumując, procedura adopcyjna to rzecz bardzo ważna i konieczna, by dobrze wdrożyć nas do przyszłej roli rodzica. Pomimo buntu, który może się w nas wobec niej zrodzić – czyni nas w pewnym sensie osobami wyróżnionymi, uprzywilejowanymi i wchodzącymi w swoje rodzicielstwo bardziej świadomie, mądrze, z większą otwartością i lepszym przygotowaniem na wiele różnych ewentualności. Oczywiście nie stanowi jednoznacznej gwarancji, że faktycznie będziemy potrafili poradzić sobie ze wszystkimi problemami i wyzwaniami, jakie postawi przed nami rodzicielstwo – jednak daje nam bardzo solidny, trwały fundament, na którym możemy się oprzeć i… budować dalej.

Polecamy także:

Powiem wam, dlaczego nie chciałam in vitro i jestem adopcyjną mamą

Adopcja to nie casting na świętych. Jak w praktyce wygląda wybór dziecka?

Moje dziecko gdzieś na mnie czeka. Prawdziwe opowieści o adopcjach

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *