z pamietnika edyty nieplodnosc odcinek 12 nieplodnirazem

Z pamiętnika Edyty: Czas zmian. Niepłodność nie jest już nr 1 (odc. 12)

Czuję, że jestem właśnie na tym etapie: wszystko to, czego się tak bardzo bałam, przed czym panicznie uciekałam już się wydarzyło: nie mamy dzieci i być może wraz z mężem nigdy nie będziemy ich mieć.  W zasadzie w tym miejscu kurtyna mogłaby opaść, a ja zejść ze sceny, ale życie toczy się nadal – także tych niepłodnych. 

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, 09.2017 r., Gdy już nie walczę…

Jest takie pytanie, stosowane w coachingu i psychoterapii: „Co najgorszego mogłoby się wydarzyć, jeśli…” ma ono na celu obnażyć nasze lęki, pokazać, że negatywne konsekwencje wcale nie muszą być tak straszne jak nam się wydaje. Czuję, że jestem właśnie na tym etapie: wszystko to, czego się tak bardzo bałam, przed czym panicznie uciekałam już się wydarzyło: nie mamy dzieci i być może wraz z mężem nigdy nie będziemy ich mieć.  W zasadzie w tym miejscu kurtyna mogłaby opaść, a ja zejść ze sceny, ale życie toczy się nadal – także tych niepłodnych.

Jak jest na tym etapie?

Wiem już na pewno, że ten obszar jest poza moja kontrolą. Mogę więc wrócić z frontu. Ponad 2 lata ciągle walczyłam z niepłodnością. Opracowywałam strategie, plany, odnosiłam drobne zwycięstwa i bolesne porażki, część ran jeszcze się nie zagoiła, a blizny zostaną ze mną już zawsze. W bilansie ogólnym jest sporo strat, głównie finansowych i emocjonalnych, ale jedno jest pewne: wojna skończona. Teraz pozostaje tylko leczenie, które albo się powiedzie, albo nie.

To, że stawiłam czoło faktom na temat swojej niepłodności nie oznacza, że ją akceptuję, że przegrałam, że nie będę robić wszystkiego, żeby zmienić tę sytuację – przestaję walczyć, ale nie działać.

Ze strat najtrudniej pogodzić się z tymi w ludziach. Pozostała mi po nich wielka, emocjonalna pustka. Nie wiem, czy uda się ją jeszcze kiedyś wypełnić. Chyba zbyt wiele od nich oczekiwałam. Oczekiwałam, że będą mnie rozumieć, że będą ze mną współodczuwać, że jakoś będą w stanie ukoić mój ból.  Oczekiwałam zbyt wiele – teraz to wiem. Absolutnie nikt poza mną samą nie może mi pomóc. Nie zrobiła tego grupa wsparcia, nie zrobiła psycholog, to ja sama muszę sobie z tym poradzić.

Paradoksalnie nie czuję się bardziej samotna z tym przekonaniem, przeciwnie – czuję się, jakbym wracała do siebie po długiej podróży.

Niepłodność kontra życie. Co robić?

Nadal sporo we mnie negatywnych emocji. Złości, że inni zachodzą w minutę potem, jak o tym pomyślą, a my nie. Frustracji, że procedury się przedłużają miesiącami. Smutku, że naszego domu nie wypełnia tupot małych stóp. Żalu po stracie. Zazdrości, że u innych się układa tak, jak sobie zaplanowali. Jak tu lubić taką babę? Człowieka małego duchem, bez nadziei, często złośliwego, zgryźliwego… sama siebie nie lubię. 

Postanowiłam się jednak o nią (o siebie) zatroszczyć. Nie karcę już jej za „złe” emocje, tylko pomagam zrozumieć, skąd się biorą i przeżyć je, w końcu zaakceptować, że są i sobie z nimi radzić. Chciałabym ją, tę małą, biedną Edytkę pokochać, bo wiem, że zostanę już z nią zawsze. Jak idzie? Różnie.

Zaczynamy od podstaw, czyli poznawania się, przyglądania się sobie. Przy okazji zobaczyłam, jak się zmieniłam, ja MY się zmieniliśmy. Kiedyś przewrócony kubek z kawą był okazją do śmiechu z czyjegoś niezdarstwa, dziś padło soczyste, polskie słowo na „K” i wzajemne oskarżenia, czyją to było „winą”.  Spojrzałam na to z boku i zobaczyłam dokąd w naszym związku zaszliśmy…  To przecież tylko głupia kawa, wytrze się i zrobi nową, ot cała filozofia. Czeka nas długa droga powrotna, jeśli w ogóle da się stąd wrócić.

Nagła zmiana życia. Ustawiam na nowo

I tak leczenie zeszło z listy priorytetów do zrobienia – nie zajmuje już zaszczytnego miejsca nr 1.  Jest. Przewija się. Świadczą o tym siniaki po pobraniach krwi, plastry na brzuchu z hormonami przygotowujące do „crio” i siatka leków w domu. Wszystko to jednak bez nadmiernej ekscytacji. Na razie nie stresuje mnie nawet to, że to nasze ostatnie podejście – ostatnie 2 zarodki.  

Ostatnio dostałam wiadomość e-mail z prośbą od redakcji – pisały, że ktoś z czytelników chce się ze mną skontaktować. Czy jestem realną osobą? Czy „pamiętnik” to nie wymysł kilku redaktorek z biurka w wieżowcu o szklanych drzwiach? Odpisałam. Jestem realna, choć faktycznie, czasami wolałabym nie.

Kilka osób wie, kim jestem, kilka z nich zna mnie osobiście i kiedy myślę o tym, że będą to czytać, czasem kasuję kilka wersów.  Nie wstydzę się niepłodności, wstydzę się całej gamy uczuć z tym związanych. I jeszcze tego, że do swoich zwierząt mówię maluchu lub kochanie i być może dlatego nie zapraszam Cię do mojego domu, nie podaję nazwiska i nie udostępniam zdjęcia, ale jestem tu z Tobą.  


Polecamy także:

Jesień może sprzyjać leczeniu niepłodności. Oto jak pokonać jesienną depresję

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *