z pamietnika edyty kolejny transfer nieplodnirazem

Z pamiętnika Edyty: Kolejny transfer – świat znowu staje w miejscu (odc. 13)

Wszyscy w klinice, włącznie z panią z rejestracji, mówią o trzymaniu kciuków i życzą powodzenia. My niby odwzajemniamy uśmiechy, ale czuć od nas chłód i dystans. Jesteśmy jak dwa zimne i nieobecne duchem głazy. Tak chyba działa mózg, uruchamia jakiś system obronny pod tytułem: nie angażuj się i nie rób sobie nadziei, bo będzie bolało!  

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, 09.2017 r., Gdy nadszedł czas kolejnej próby

Patrzę w lustro.  Ładowanie w siebie olbrzymich dawek metylowanych witamin z grupy B i kwasu foliowego widoczne są nie tylko w wynikach poziomu homocysteiny, ale także na twarzy. Wysypka polekowa – ładnie się nazywa, ale brzydko wygląda. W dodatku swędzi. Podcina moją i tak już mocno nadwątloną pewność siebie i poczucie atrakcyjności. Odstawić lek, żeby zeszło, czy może faszerować się, żeby homocysteina spadała, ale za to wyglądać jak zombie?  W końcu to transfer z krio i nasze ostatnie zarodki, jak to Pani doktor powiedziała „na wagę złota”.  Postanowiłam jednak nie dać się zwariować: najwyżej będę brała co 2 dzień.

Niepłodność: etap po etapie 

Przy okazji Pani doktor zaleciła ponownie sprawdzić hormony tarczycy i jeszcze kilka, innych badań sprzed pierwszego transferu. Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, jak wiele czasu od niego minęło.  Idąc do kliniki po raz pierwszy myślałam, że to kwestia kilku tygodni, maksymalnie miesięcy, kiedy będę w ciąży. Minęły 3 kwartały, a ja nadal bez dziecka za to z bagażem bolesnych doświadczeń…

Nie wszystkie wyniki wychodzą dobrze, na szczęście nie dyskwalifikują mnie z transferu.  Wystarczy zmienić dawki leków. Myślę sobie: jedno naprawiam, drugie psuję i przez krótką chwilę mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę. Ale wracam, wyciągam kartę płatniczą i pędzę określonego dnia cyklu do laboratorium i apteki.  Pani w aptece dziwnie na mnie patrzy, kiedy z wykupionych recept wychodzi cała reklamówka.  Ja w myślach analizuję stan kont i w konsekwencji płacę „kredytówką”.

Kolejny transfer – może teraz się uda?

W dniu transferu, do południa odbieram jeszcze wyniki posiewu. Mina mi rzednie i już wcale nie mam ochoty na niego jechać. Dwie bakterie, wzrost obfity: kolejny antybiotyk, globulki, probiotyk…  Leczę ustrojstwo już kilka miesięcy – od ciąży. Zaczynam powątpiewać w kompetencje lekarzy w tym zakresie. Złość miesza się ze zrezygnowaniem. Na transfer jedziemy w ciszy. 

Lekarze w doskonałych humorach, śmieją się i próbują rozbawić też nas, wszyscy w klinice włącznie z panią z rejestracji mówią o trzymaniu kciuków i życzą powodzenia. My niby odwzajemniamy uśmiechy, ale czuć od nas chłód i dystans.

Jesteśmy jak dwa zimne i nieobecne duchem głazy. Tak chyba działa nasz mózg – uruchamia jakiś system obronny pod tytułem: nie angażuj się i nie rób sobie nadziei, bo będzie bolało!  

Niepłodności nie widać. Jest w środku

W toalecie kliniki mijam się z piękną kobietą: wysoką, szczupłą, z długimi czarnymi włosami do pasa i seksownej mini. Drapieżnego charakteru nadawały wysokie szpilki i mocna pomadka na ustach. – Piękna kobieta – pomyślałam. I zaraz potem zaczęłam zastanawiać się, czy ona też przepłakiwała noce z powodu niepłodności, czy czuła się nic nie warta i wykluczona?  Czy powątpiewała w swoją kobiecość? A może jest twarda? Może krok za krokiem realizuje kolejne etapy leczenia i nie przejmuje się tym, że narazie nie wyszło? A może jest tu przypadkiem np. z koleżanką, albo jest znajomą kogoś z personelu.

Jesteśmy przecież tak bardzo różne. Część z nas odkłada miesiącami na procedurę lub bierze pożyczkę, a część płaci ot tak.  Nasi partnerzy albo nas wspierają i bez mrugnięcia okiem poddają się wszystkim procedurom albo musimy ich przekonywać i namawiać, żeby pojawili się w gabinecie. Niektóre opowiadają o staraniach, dla innych jest to tajemnica, z którą nie dzielą się nawet z najbliższymi. Wszystkie mamy jedno pragnienie, jedno niespełnione marzenie, które sprawia że jesteśmy sobie bliskie.

Uśmiecham się więc do Pięknej. Niech wie, że nie jest sama. Tak na wszelki wypadek, gdyby jednak płakała.

Po transferze wracamy do normalnego życia, do pracy. Poza ograniczeniem kawy do 1 filiżanki i wysiłku fizycznego, żyję normalnie.  Wyjątkowo o transferze nie wie nikt poza nami. Nie czuję presji, że to ostatnie zarodki. Nie myślę o wynikach, nie zastanawiam się, co będzie – wiem już, że nie ma to żadnego znaczenia dla tego, co dzieje się teraz. A teraz trzeba żyć i kombinować, jak załatać dziurę budżetową, którą zrobiło leczenie, zrobić sobie z mężem popcorn i obejrzeć dobry film. A świat dookoła? A niech się kręci… 


Polecamy także:

Transfer zarodka – pierwsze oznaki, że się udało. 7 pytań nurtujących kobiety

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *