Z pamiętnika Edyty: Tak rodzi się nadzieja. Czy tym razem się uda? (odc. 1)

Wkraczając na drogę niepłodności na początku czujesz się samotna. Później dostrzegasz, że nie tylko wy macie problem z poczęciem dziecka. Wasze życie wywraca się do góry nogami. Podejmujecie walkę. Czy będzie happy end?

Bo to się zwykle tak zaczyna…

Zapraszamy na cykl wpisów Edyty, która również boryka się z niepłodnością. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?


 Gdańsk, gdy byłam pewna naszej przyszłości, 8:50

Historia rozpoczyna się około 2 lata temu, kiedy to byłam jeszcze zapiętym na ostatni guzik pod szyją korpoludkiem. Miałam dobrą, stałą pracą, niezłe wynagrodzenie i narzeczonego. Taka stabilizacja? Toć to luksus! Stwierdzając że „lepiej już nie będzie”, zdecydowaliśmy się na budowę własnego domu, ślub, i… dziecko. (dokładnie w tej kolejności)

Na ślubie 6 kobiet w ciąży. – Oj, posypały się ciąże wśród przyjaciół. Jak to dobrze, będziemy razem siedzieć na brzegu piaskownicy i wychodzić na spacery – myślałam.

Jako odpowiedzialna, wciąż jeszcze młoda osoba (29lat), zaprzyjaźniłam się z kwasem foliowym i odstawiłam szkodliwe dla potencjalnego potomka używki. Pierwsze miesiące prób to entuzjazm i radosne wyczekiwanie. W myślach już planowałam kolory ścian w pokoju dziecięcym, w końcu w nowym domu przewidzieliśmy aż dwa!

Po kilku miesiącach byłam już zaznajomiona z kalendarzykiem, termometrem i biegałam co chwila do lekarza by potwierdzić termin owulacji (tak, tak przywilej pakietu medycznego w korpo). Lekarz mówi: “Do roku takie starania to normalka.” Radosne wyczekiwanie zamieniły się w strach i poczucie bezsilności. Mija kolejnych kilka miesięcy…

Tymczasem w pracy zwiększają ciśnienie, przykręcają śruby, by wyrobić 200 proc. normy. Nie chcę już pracować po 12 h dziennie, chciałabym mieć życie rodzinne, czas dla męża. Niestety, szybko okazuje się, że jestem głupia i do niczego się nie nadaję. Wyszłam za mąż więc nie dostaję wcześniej obiecanego awansu, bo przecież zaraz zajdę w ciążę i „zniknę”.

W tym czasie większość znajomych par zachodzi w mniej lub bardziej planowane ciąże. Uśmiecham się – gratuluję, ściskam i życzę zdrowia. Coraz bardziej nerwowo reaguję na fundamentalne przy każdym spotkaniu pytanie „Kiedy wy?”. Co miesiąc, ten sam emocjonalny rollercoaster: okres-rozpacz, bezsilność, żal [dlaczego to właśnie mnie spotkało!?], gniew, brak sił by wyjść z domu. Środek cyklu-nowe nadzieje-usilne starania i precyzyjne wyliczanie dni płodnych. W odpowiednim momencie jadę do męża przez całą Polskę, żeby „zdążyć”, żeby tylko tym razem się udało. Mąż czuje się jak byk rozpłodowy – nasz seks ogranicza się do „próbowania tylko w te dni”. A ja kupuję śpioszki dla dzieci przyjaciółek – staram się spędzać z nimi czas, mimo tego, że ich radość i rozmowy o ciąży/dzieciach bardzo mnie ranią.

W końcu nie wytrzymuję, pojawia się koleżanka depresja

Tyję 10 kg i nie widzę powodów, aby umyć włosy. Kierują mnie na leczenie. Przez szpital opuszczam ślub przyjaciółki, co przekazuję jej z płaczem w słuchawce – mówi, że rozumie. Z leczenia wysyłam własnoręcznie zrobione kartki urodzinowe dla pociech przyjaciół.

Po powrocie przyjaciółka od ślubu informuje mnie, że jest w 12. tygodniu ciąży. Gratuluję, ściskam – lecą łzy. Mówię jednak, że zazdroszczę, że też bym tak chciała, że mnie trochę boli, że ja nie mogę.

Powoli wracam do zdrowia najpierw umysłu, potem ciała. Zakładamy z mężem własną działalność – muszę przecież jakoś zarabiać. Wyszukuję najlepszego specjalistę od niepłodności w mieście (nie mam już ani pracy, ani pakietu medycznego, więc za wszystko płacimy sami).

Wysyłam męża na badania – są dobre – idziemy do przodu. Moje badania: są niewielkie przeszkody hormonalne, ale ponoć da się to wyrównać lekami. Dlaczego, do cholery, nikt wcześniej nie skierował mnie na takie badania?!

Następny krok HSG: jajowody drożne – hurra! Chciałabym podzielić się radosną nowiną o szansie, ale niewiele osób to rozumie.  

Walczymy dalej: w 2016 roku 4 nieudane inseminacje, w grudniu 2016 laparoskopia z histeroskopią – bez żadnych zmian, a nam się nadal nie udaje. Ginekolog rozkłada ręce mówiąc, że nie jest nam już wstanie pomóc.

Zapisuję się do grupy wsparcia dla osób niepłodnych i zaczynają wracać mi siły do walki. Ta historia na razie nie ma happy end-u, mam nadzieję, że dzięki IVF będę mogła je tu dopisać.

                                                                                                                                                        Edyta


Polecamy także:

„Albo pani, albo dziecko”. Po latach walki z niepłodnością Marta dokonała wyboru

 

 

Fot. screen TLC/YouTubeKarina i Artur: Nie poddawajcie się! My też byliśmy w sytuacji beznadziejnej

 

 

Monika: Warto walczyć do końca! Takiego finału nikt się nie spodziewał

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *