z pamietnika edyty kolejna proba nieplodnirazem

Z pamiętnika Edyty: Czas kolejnej próby. Ostatniej? (odc. 15)

Niedziela mijała jak zwykle, dopiero po obiedzie, kiedy mieliśmy ruszać po wyniki pojawił się mój przyjaciel stres. W trakcie pokonywania kolejnych pięter szpitala byłam już w totalnym amoku. 

Zapraszamy na kolejny wpis z cyklu: “Z pamiętnika Edyty”Nasza bohaterka opisuje swoją drogę niepłodności. Będzie o wzlotach i upadkach, związku, walce, małych radościach i wielkich smutkach. Aż w końcu – będzie o in vitro i staraniach o ukochanego malucha. Czy im się uda?

<<< Ostatni wpis


Gdańsk, 10.2017 r., Gdy podjęliśmy kolejną próbę

Na dzień bety czekałam spokojnie. Wiedziałam już, że obsesyjne myślenie o wyniku niczego nie zmieni. Miałam jakieś dziwne przekonanie, że znów się uda. Przecież już raz „zaskoczyło”, a teraz robiłyśmy z Panią doktor dokładnie wszystko tak samo. Nawet nie zrobiłam „rano” testu, żeby się bez sensu nie stresować, bo przecież to i tak niczego nie zmieni.

Kolejna próba. Ostatnia?

Z racji totalnego wyniszczenia budżetowego nie poszłam do „szczęśliwego” laboratorium i wybrałam szpital, czego pożałowałam już podczas pobierania krwi, kiedy to pani najpierw zbeształa mnie za brak wystarczająco wydatnych żył, a potem za zgubienie wacika…  Wyszłam obwieszona kurtką, szalem i torbą, z przekonaniem, że następnym razem „odżałuję” pieniądze na prywatne laboratorium.

Niedziela mijała jak zwykle, dopiero po obiedzie, kiedy mieliśmy ruszać po wyniki pojawił się mój przyjaciel stres.  W trakcie pokonywania kolejnych pięter szpitala byłam już w totalnym amoku.  Pan Mąż natomiast postanowił, w najgorszym możliwym momencie, zrobić mi niespodziankę i to on przejął od pielęgniarki wyniki, po czym trzymając je nad moją głową zaczął je otwierać. Wybuchłam. Jak on śmie w takiej chwili robić sobie żarty? Żarty się skończyły, kiedy zapytał mnie, co znaczy ten wynik. – Nic – odpowiedziałam. – Nie udało się. W drodze do samochodu trzymała mnie jeszcze złość, łzy pociekły w środku.  Szlag by to!

Ostatnie zarodki. Chyba się tego nie spodziewałam. Niepłodność powinna mnie do tego przyzwyczaić, ale nadzieja jest jak widać bezdennie głupia, niczego się nie uczy. 

Cała procedura za mną, to się chyba nie dzieje naprawdę. Ja śnię. Znów mam przez TO przechodzić? Czy dam rade znów kłuć się codziennie, czy dam radę jeszcze raz uwierzyć? Skąd weźmiemy na to pieniądze? Wydaliśmy przecież wszystko i jeszcze trochę.  Kiedy napisałam SMS-a do „mojej” pani doktor, że się nie udało, szybko odpisała, po jakie leki powinnam przyjechać do kliniki, żeby zacząć kolejną procedurę. Nie miałam siły jej odpisać, po raz pierwszy nie wiedziałam, co i jak miałabym napisać. Oboje wykształceni, zaradni, z sukcesami prowadzą własny biznes, a nie stać ich na kolejne kilkadziesiąt tysięcy w tym roku.  Są zaległe rachunki, podatki, ubezpieczenia mieszkania i auta.

Mama dziwi się, kiedy na kolejną imprezę rodzinną przychodzę w tej samej sukience: – No przecież dobrze zarabiacie! Kiedyś, tuż przed III transferem, opowiedziałam  im o in vitro, o pieniądzach, o stracie, o tym, że są dla nas ważniejsze rzeczy niż nowa kiecka. Było to dla nich zbyt trudne. Z nadmiaru emocji mama szybko zmieniła temat, ojciec cały drżał i wyglądał jakby fotel, na którym siedział strasznie nagle zaczął go parzyć lub jak dziecko w ławce, które wierci się, bo nie może wyjść. Zlitowałam się więc i więcej nie opowiadałam. W tej relacji już od dawna to ja jestem tym dorosłym.  Finansowo pomagają do dziś drobnymi, ale cyklicznymi przelewami na konto – pomagają więc tak jak umieją. Nie mam żalu.

Czemu znowu się nie udało?!

Nie mogłam pogodzić się z myślą, że jestem laską, której nawet in vitro nie pomogło. Jak to druga procedura? Jestem, aż tak ciężkim przypadkiem? Czy należę do tego promila, któremu nigdy się nie uda? Jak będzie wtedy wyglądać moje życie? Wylogowałam się z portali o niepłodności, nie chciałam mieć z nią nic wspólnego.

A gdyby tak udawać, że nie ma niepłodności? Jakby to było? Aaaa no tak, zanim wpadłam na pomysł zakładania rodziny i budowania domku z białym płotkiem byłam przecież rock’n rollową dziewczyną. A „tamta dziewczyna” bynajmniej nie zajmowała się myśleniem o dzieciach. Była super imprezową dziewczyną! Zamieniłam więc kostium na powycierane jeansy i postanowiłam ruszyć w miasto. Okazało się, że alkohol już nie metabolizuje się jak 10 lat temu, ale nie poddawałam się łatwo. Wieczory przy kominku z mężem zamieniłam przez chwilę na głośne imprezy w centrum. Chciałam być znowu wolna od trosk chociaż przez chwilę, chociaż w ten piątek po 18:00 do rana.

Przecież nie jestem „mamuśką” i nie muszę się dobrze prowadzić. Mogę być frywolną 30-stką. Pić, tańczyć i… flirtować. Przez chwilę żyłam jak w transie. I faktycznie o niepłodności nie myślałam, moją głowę zaprzątały raczej zgoła inne myśli.

Nie chciałam spędzać czasu w domu, z mężem – przypominał mi o tym, w jakim celu go zbudowaliśmy i teraz straszył pustymi pokojami. Podczas jednej z kłótni wykrzyczeliśmy sobie, jak kiepskie jest nasze pożycie i z czym nam się kojarzy. Nie mieliśmy siły wtedy, żeby coś z tym zrobić.

To jak bardzo żenująca jestem uświadomiłam sobie kilka tygodni później.  On nie znał mnie zbyt dobrze, ale zapytał: – Co Ty robisz? Przed czym uciekasz? A kiedy ze łzami w oczach wyznałam przed czym, zapytał jak zamierzam sobie pomóc. To wystarczyło, żebym otrzeźwiała. Szybko wróciłam wtedy do domu i ugotowałam dwudaniowy obiad. Zaczęliśmy pracować z mężem nad naszą relacją. Znowu. Wczoraj, kiedy przycinałam ogrodowe róże pomyślałam sobie, że nigdy już nie będę tą beztroską dziewczyną sprzed okresu niepłodności, choćbym nawet mocno się upierała. Wiem jednak, że nie jestem też tym, kim chciałam być. Chyba muszę poszukać siebie na nowo.


Polecamy także:

Lekarz odpowiada na wasze pytania o jakość plemników, wodniaki i inseminację

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *